Urzędnik w Rykach wykrył nieprawidłowości finansowe w ratuszu. Za ich ukrycie miał dostać awans. Nie zgodził się i ujawnił prawdę, po czym stracił pracę, dzięki której miał pieniądze na leczenie chorej córki.
Krzysztof Gregorczyk pracował w ryckim urzędzie miasta od 10 lat. Wykonując swoje obowiązki odkrył nieprawidłowości, do których doszło w trakcie umorzeń podatkowych dla lokalnych przedsiębiorców. Miasto mogło na nich stracić nawet 94 tysiące złotych. - Siedź cicho, a dostaniesz awans - miał usłyszeć od burmistrza, gdy poinformował go o swoich ustaleniach.
Urzędnik cicho siedzieć nie chciał. - Burmistrz powiedział, że oskarżam niewinnych ludzi i wyrzucił mnie za drzwi - wyznaje Grzegorczyk. Jak dodaje, po tym spotkaniu był już pewny, że może się żegnać z posadą. Po jakimś czasie burmistrz wezwał go jednak ponownie na rozmowę i zaproponował lepsze stanowisko. - Zaproponował mi stanowisko skarbnika gminy pod warunkiem, że nie będę "robił wstrętów" przy podpisywaniu rożnych dokumentów. Bałem się - relacjonuje urzędnik. Propozycji nie przyjął, a sprawę zgłosił policji.
Po tych wydarzeniach Grzegorczyk stracił pracę, dzięki której miał środki na leczenie chorej na zespół Downa córki. Nowej posady nie udało mu się jeszcze znaleźć.
Zdaniem burmistrza jednak, powodem zwolnienia nie było uczciwe podejście do swoich obowiązków Grzegorczyka, ale "reorganizacja urzędu". - Pan Krzysztof stracił pracę w wyniku reorganizacji urzędu - tłumaczy, ale jak sam przyznaje, z magistartem pożegnać musiał się właśnie Grzegorczyk, bo burmistrz "stracił do niego zaufanie". Polityk nie wyjaśnił, czym zawinił sobie urzędnik, ale można przypuszczać, że właśnie próbą ujawnienia nieprawidłowości.
W związku z ujawnionymi przez Grzegorczyka informacjami bowiem, burmistrz usłyszał już zarzuty niedopełnienia obowiązków i działania na szkodę interesu publicznego. Grozi mu do trzech lat więzienia. Mimo oskarżeń, stanowiska nie stracił i wciąż rządzi Rykami.
mp, TVN 24, fot. sxc.hu