Oto kto tak naprawdę gra ustawą 447! Nie daj się więcej manipulować! PRZECZYTAJ!
Moskwa od lat bardzo intensywnie buduje obraz Polski jako kraju antysemickiego. Również wspomniana sprawa usuwania pomników armii sowieckiej była na świecie tak przez nią prezentowana. Media rosyjskie przedstawiały ją jako symbol niewyobrażalnej polskiej niewdzięczności wobec Armii Czerwonej, która ratowała uwięzionych w obozach Żydów i jednocześnie później musiała chronić ludność przed polskim podziemiem, będącym w zasadzie dopełnieniem SS. Dziwnym trafem ten przekaz rosyjski kolportowany na świecie słabo pokazywany jest w Polsce. Nasze media popadają w rozedrganie, gdy jakikolwiek idiota palnie coś na nasz temat w Izraelu, ale nie reagują na to, co dzieje się w kremlowskich przekazach. Przypomnijmy, że Władimir Putin podczas obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte zarzucił nam wywołanie II wojny światowej – czyli de facto spowodowania śmierci milionów istnień ludzkich - piszą Katarzyna Gójska i Michał Rachoń w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska".
Fragment:
Zupełnie nieoczekiwanie amerykańska ustawa znana pod numerem 447 stała się jednym z najważniejszych tematów toczącej się właśnie kampanii wyborczej i można w ciemno przewidywać, iż gorączka wokół niego będzie tylko rosła. Dlaczego nieoczekiwanie? Bo wybory unijne nie mają nic wspólnego z tym dawno już uchwalonym amerykańskim prawem. W ciągu ostatnich miesięcy nie wydarzyło się nic, co ożywiałoby ten temat. Aktywność organizacji żydowskich zajmujących się tą problematyką pozostaje na tym samym poziomie. Zresztą takim samym od lat, a media za oceanem nie zajmują się 447. Za to w Polsce wrze.
Czy bez 447 presja byłaby niemożliwa?
Analizując sytuację polityczną związaną z 447 w Polsce, warto zastanowić się nad tym, co ten akt prawny zmienił w polityce amerykańskiej. Nie ma wątpliwości, że już sam fakt jego pojawienia się i w końcu uchwalenia jest dla nas niekorzystny. Dotyczy bowiem tematu, który z oczywistych względów jest dla Polski trudny – przede wszystkim dlatego, że krzywdzący i głęboko niesprawiedliwy, a funkcjonujący w potocznej wiedzy światowej opinii publicznej w sposób wypaczony i nieprawdziwy. I tu krótka dygresja. Polacy nie mogą ponosić odpowiedzialności za zbrodnie dokonane przez Niemców, nie mogą odpowiadać finansowo za grabieże, zniszczenia mienia, których dopuścili się dziadkowie i pradziadkowie naszych zachodnich sąsiadów. Wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, bez względu na swą narodowość, byli ich ofiarami. Ale jest jeszcze jedna bardzo ważna okoliczność. Po II wojnie światowej nasz kraj otrzymał nowe granice i stracił suwerenność. Przez ponad pół wieku majątek Polaków, jak i majątek Żydów, stał się własnością państwa. Ogromna część nieruchomości nie została odbudowana. Przecież z polskich miast – doskonałym przykładem jest Warszawa – zniknęły całe ulice. Stojące przy nich domy albo zostały odtworzone w innym układzie, albo wykorzystane jako gruz. Choć 447 kojarzone jest jako wezwanie do zwrotu dawnego majątku, to w rzeczywistości dotyczy także sytuacji bezspadkowych, czyli takich, w których samozwańczym dziedzicem zniszczonego lub utraconego mienia byłaby organizacja żydowska w żaden sposób niezwiązana z byłymi właścicielami. To nie tylko na gruncie polskiego, lecz także europejskiego prawa jest po prostu aberracją. Już zarówno z tego powodu, jak i z racji swojej konstrukcji ustawa 447 jest prawem martwym – nie ma mechanizmów wspomagających jego egzekucję. Ustawa nie jest osadzona w prawie międzynarodowym. Ci, którzy biją na alarm w jej sprawie, najczęściej przywołują argument o presji politycznej, którą Biały Dom mógłby wywierać na rządy wszystkich krajów, których ona dotyczy. Takie działanie na pewno nie byłoby bez znaczenia. Ale skoro narzędziem do zrealizowania roszczeń ma być nacisk amerykańskiej administracji, to po co w takim razie sama 447? A może cel jej uchwalenia jest przede wszystkim związany z rozgrywką na amerykańskiej scenie politycznej? Być może roszczenia niektórych organizacji żydowskich uznane zostały za problematyczne w kontekście umacniania obecności USA w naszej części Europy i wobec tego trzeba było uczynić wobec nich jakiś gest? Takie pytania być może dotykają istoty sprawy, a być może są jedynie próbą zaklinania rzeczywistości. Jedno jest pewne – wszystkie sygnały, które docierają do Warszawy z Waszyngtonu niemal od początku prezydentury Donalda Trumpa, świadczą o tym, iż została podjęta decyzja o wzmocnieniu aktywności Stanów Zjednoczonych w pasie zachodnim byłego Układu Warszawskiego. Powstanie stałej amerykańskiej bazy wojskowej ze stacjonującymi tu oficerami wysokiego szczebla, a być może z generalską kwaterą, będzie krokiem milowym tego procesu.
(...)
Kiedy jednak podnoszone są kolejne argumenty wskazujące na geopolityczne interesy tradycyjnych przeciwników Polski w sprawie 447, natychmiast w odpowiedzi słychać sprowadzającą całą dyskusję do absurdu replikę, że skoro roszczenia środowisk żydowskich z USA w Polsce stają się podglebiem dla rosyjskich działań propagandowych, to musi to oznaczać, że wszyscy zaangażowani w proces dążenia do uzyskania roszczeń za mienie bezspadkowe są „ruskimi agentami”. To oczywiście bzdurny argument. Działania kremlowskiej propagandy, dyplomacji i służb w tej sprawie opierają się na wykorzystaniu rzeczywiście istniejących sprzeczności interesów. Na wielu poziomach. Międzynarodowym – pomiędzy interesem Polski a wpływowych środowisk żydowskich na wschodnim wybrzeżu USA; wewnętrznym amerykańskim – pomiędzy interesami bezpieczeństwa militarnego USA a wyborczymi wpływami diaspory żydowskiej w tym kraju; wreszcie na poziomie rywalizacji pomiędzy partiami politycznymi w trakcie trwających kampanii wyborczych czy to w Izraelu, czy w Polsce. Nie bez znaczenia w tym wszystkim jest gra na tradycyjnych stereotypach i społecznych lękach, obecnych zarówno w USA, Polsce, Izraelu, jak i w Rosji. W tym niezwykle skomplikowanym otoczeniu wystarczy punktowa obecność tradycyjnych wywiadowczych aktywnych środków, w których użyciu wyspecjalizowała się przez lata Rosja, aby uzyskać cele zbieżne z jej doktryną wojskowej kontroli nad polskim terytorium, czyli z punktu widzenia rosyjskich planistów wschodnią częścią Niziny Środkowoeuropejskiej, a więc pasa ziemi pomiędzy Karpatami a Morzem Bałtyckim, który stanowi najkrótszą i najbardziej dogodną drogę ataku z Moskwy w stronę Europy.
„Czas skończyć z absurdalną antyrosyjską polityką”
Tak się składa, że większość publicznie grzmiących o tragedii 447, niemal jednocześnie postuluje pogłębienie współpracy z Rosją, wiesza psy na NATO i krytykuje rząd za politykę wobec USA. Prawi o patriotyzmie, czci Żołnierzy Wyklętych, a jednocześnie produkuje się w Sputniku – elemencie dezinformacyjnej polityki Kremla, który polskie podziemie antykomunistyczne opisuje jako zgraję zwyrodniałych morderców. W tej sytuacji trudno nie zadać pytania, czy przynajmniej część tego grona nie występuje w roli – świadomie bądź nie – moderatorów debaty publicznej w Polsce w myśl rosyjskiego scenariusza. Na tych pozornie sprzecznych ze sobą hasłach Kreml zyskuje bowiem coś, czego do tej pory nie mógł w Polsce osiągnąć na szeroką skalę: wprowadzenie haseł jawnie prorosyjskich razem z antyamerykańskimi do polskiej debaty publicznej. Do tej pory ten przekaz egzystował na absolutnym marginesie naszego życia politycznego. Dziś jest serwowany przede wszystkim konserwatywnym wyborcom.
CAŁOŚĆ PRZECZYTAJ JUŻ DZIŚ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA "GAZETA POLSKA".
WAŻNE‼️ - Zdrada idiotów❗️
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 8 maja 2019
Zobacz‼️ UDOSTĘPNIJ‼️#WrógLudu @TomaszSakiewicz https://t.co/rRqLrA3zne
Zapraszamy do kiosków oraz do zakupu wygodnej prenumeraty elektronicznej.https://t.co/KFpDFwyNvi#GazetaPolska #Prenumerata pic.twitter.com/jxfgz7cYrm
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 7 maja 2019