Jestem przeciwnikiem przedwojennej endecji, którą obwiniam za upadek państwa. Krótkowzroczna polityka: bierzemy tylko tyle, ile możemy spolonizować, niszczenie i poniewieranie mniejszościami narodowymi skazało nas na klęskę, ponieważ Polaków jest za mało, by mogli przeciwstawić się sami Rosji i Niemcom - pisze w tygodniku "Gazeta Polska" Jerzy Targalski.
Polityka: moje musi być na wierzchu, zawsze, nawet kosztem istnienia państwa – doprowadziła do katastrofy. Prawdą jest oczywiście, że endecy zapłacili daninę krwi w walce przeciwko Niemcom i Sowietom, ale było to konsekwencją ich wcześniejszej polityki oraz ulegania jej ze strony piłsudczyków po 1935 r.
Po roku 1989 sytuacja diametralnie się zmieniła. Ciągłość uległa zerwaniu, a tożsamość narodowa została zniszczona. Zamiast narodu polskiego mamy jego epigonów. 40 proc. społeczeństwa nie potrzebuje Polski, a 30 proc. z radością tańczyłoby na jej trupie, byle im ktoś zagwarantował bezkarne i bezpieczne okradanie reszty i kopnięciem niemieckim butem ich zeuropeizował. Symbolem hańby narodowej był nie tyle Komorowski w Ossowie, ile stopień poparcia dla niego ze strony Polaków bez określonej przynależności narodowej.
Dziś trzeba odbudować naród i dlatego umiarkowany ruch narodowy, przywracający naszą tożsamość, poczucie godności i odwagi, może odegrać pozytywną rolę. Musi się jednak kierować pragmatyzmem, tym, co perspektywiczne, a nie brać od Dmowskiego idei sojuszu z Rosją i walki o nasze słuszne żądania (niesłuszne pomijam) razem z Rosją, byle pognębić sąsiadów, byle moje było na wierzchu, a co potem – a kogo to obchodzi, byle w wyborach zyskać mandaty.
Każdy Polak, który krzyczy o polskich interesach w jednym szeregu z Putinem, jest dla mnie wrogiem.