Michalkiewicz o gdańskiej tragedii z 1995 roku: Tajne służby, a zwłaszcza nasze, są zdolne do wszystkiego, a jeszcze partaczą robotę
– W pierwotnym założeniu – prawdopodobnie – miał być ogłoszony alarm z powodu zagrożenia wybuchem, a na skutek alarmu ewakuuje się wszystkich mieszkańców, łącznie z majorem Hodyszem, a wówczas mieszkania można penetrować – mówił na antenie Telewizji Republika Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz, publicysta, prawnik i pisarz, był gościem "Wolnych Głosów" na antenie Telewizji Republika.
Profesor Sławomir Cenckiewicz ujawnił dziś dokumenty, które mogą rzucać zupełnie inne światło na wybuch gazu do jakiego doszło 17 kwietnia 1995 roku w budynku przy ul. Wojska Polskiego w Gdańsku. Powołując się na swojego informatora, historyk pisze, że wybuch ten mógł być upozorowaną akcją UOP, która miała na celu przechwycenie dokumentów dotyczących Lecha Wałęsy.
"Podejrzenie jest takie, że w domu tym mieszkał major Hodysz, który był zamieszany w sprawy Lecha Wałęsy"
– Ten dokument jest ważną poszlaką, w łańcuchu poszlak, którą powinna zbadać prokuratura – ocenił gość Marcina Bąka. Przypomniał, że "ta sprawa jeszcze się nie przedawniła, jeszcze trochę czasu brakuje". Stanisław Michalkiewicz wskazał, że jeśli ujawnione dziś przez prof. Sławomira Cenckiewicza dokumenty, znalazłyby potwierdzenie, to trzeba byłoby wyciągnąć konsekwencje prawne. Wskazał, że prawna kwalifikacja czynu to "co najmniej spowodowanie niebezpieczeństwa wielokrotnego albo zabójstwo wielokrotne, w zamiarze ewentualnym". – Podejrzenie jest takie, że w domu tym mieszkał major Hodysz, który był zamieszany w sprawy Lecha Wałęsy. Z dokumentu, który ujawnił prof. Cenckiewicz wynika, że po eksplozji, jednak "bezpieczniacy" weszli do tego mieszkania i je spenetrowali – wskazał Stanisław Michałkiewicz.
"Tajne służby, a zwłaszcza nasze, są zdolne do wszystkiego, a jeszcze partaczą robotę"
Gość "Wolnych Głosów" zaznaczył, że "jeżeli Lech Wałęsa o tym wiedział, a nie powiedział, to jako urzędujący prezydent miał taki obowiązek". – Był to schyłek prezydentury Lecha Wałęsy, który ubiegał się o reelekcję, bezskutecznie (...). Istotnym elementem tych przygotowań do reelekcji było wyczyszczenie wstydliwych zakątków, dotyczących przeszłości Lecha Wałęsy, które zaczęły się przedostawać do opinii publicznej – zauważył. – W sierpniu 1993 roku, ówczesny minister spraw wewnętrznych, Andrzej Milczanowski, przyprowadził do Belwederu całe stado wysokich oficerów bezpieki (...). Komunikat prasowy z tych odwiedzin był bardzo lakoniczny, ale Wałęsa powiedział, do tych ubeków, że "stanie za nimi z całą mocą". Te słowa nabierają obecnie zupełnie nowego wydźwięku – ocenił Michałkiewicz. – Zginęło 21 osób, państwo powinno się tym zająć. Tajne służby, a zwłaszcza nasze, są zdolne do wszystkiego, a jeszcze partaczą robotę. W pierwotnym założeniu – prawdopodobnie – miał być ogłoszony alarm z powodu zagrożenia wybuchem, a na skutek alarmu ewakuuje się wszystkich mieszkańców, łącznie z majorem Hodyszem, a wówczas mieszkania można penetrować. Coś poszło nie tak, blok wyleciał w powietrze, 21 osób zginęło i ja to oceniam, jako tragiczny wypadek przy pracy.