Adwent. Od zawsze przypomina mi o Roratach. W podstawówce się zaczęło. Wczesne, zbyt wczesne pobudki, walka z sobą i ze słynnym "jeszcze 5 minut", i pukanie do okna, które ostatecznie mnie budziło. Moje koleżanki zawsze wskakiwały przez płot do ogrodu mojego rodzinnego domu, stukały patykami w szyby i wołały głośnym szeptem: "Zając idziesz na roraty?"
No to szłam. I jeszcze siostrę wyciągałam. Ale zazwyczaj sama biegałam za przyjaciółkami z latarnią w ciemny mroźny świat. Pojedyncze światełka latarenek i świeczek zachęcał i pokrzepiały. Im bliżej kościoła tym więcej światła.
W ciemnym wnętrzu świątyni czekaliśmy z zapalonym lampionami na mszę. To był niezwykłe chwile. Dobre uczynki i roraty zawsze mi towarzyszyły w przygotowaniu do Świąt Bożego Narodzenia. W tym roku jest trudniej. Wszyscy zdemotywowani i nikt nie stuka już w okno. Nikt mi nie pomaga wstać, nikt nie woła, i sama muszę znaleźć siłę.
Gdzieś tam głęboko w sobie. Wstaję z coraz większym trudem przed 6.00 i patrzę przez okno w ten pandemiczny świat.
Zamaskowani ludzie spieszą do swoich zajęć i nikt nie niesie latarni. Ubieram się mimo to i zapalam samotny mały płomień. Moja rodzina wykończona zdalnym nauczaniem nie ma siły wstać. Zresztą - zawsze twierdziłam, że do takich wyzwań trzeba dobrowolności.
Nie zmuszam - tylko stukam i pytam. I idę dalej. Wychodzę w ciemny świat z małym płomieniem. Czy to ma sens? Jeden mały promyk? Silniejszy wiatr zdmuchnie go zaraz. Na ulicach pusto. Kiedyś już na pierwszym skrzyżowaniu widziałam kilkanaście osób z lampionami. Jak komuś zgasło zawsze można było od kogoś odpalić. Czy spotkam kogoś kiedy mój płomień zgaśnie Idę dalej. Ktoś musi nieść światło. Chowam twarz głębiej w maskę i szalik. Nagle z oddali widzę płomyk. I kolejny. Jeszcze jeden. Im bliżej kościoła tym więcej dążących światełek. Ucieszyłam się, że nie jestem sama. Pomyślałam: A może oni też się ucieszyli, kiedy zobaczyli światło mojej świecy?
W dystansie i oddaleniu, w mniejszej ilości, ale jednak niesiemy światło wiary. Pojedyncze płomienie naszych codziennych zmagań spotykają się w świętym ogniu ofiary Chrystusa.
Te światełka roratnich lampionów w drodze do niemal pustych kościołów pomagają mi w tym roku. Codzienne zbyt wczesne pobudki, walka z "jeszcze pięć minut" i pomruki niechęci domowników, kiedy stukam w ich zmęczone sny, to mój rytm tegorocznego adwentu. Kroki na pustej ulicy w ciemnych uliczkach rozświetla mały płomyk wiary.
Jest nas więcej. I idziemy razem. Nawet jeśli tylko reprezentując śpiących i zmęczonych braci w wierze, którzy nie mogą i nie mają siły lub czasu wyjść rano z domu. Warto iść w tę noc i nieść światło. W waszym imieniu też. Jeśli masz siłę i wolę i czas - chodź z nami. Twój płomyk wytrwałości i wiary przynosi nam nadzieję i pomaga wstać.
Zanieśmy go razem tam, gdzie największa noc. Tam, gdzie tylko Bóg wie jak pomóc.
Jolanta Łaba
Tekst napisany w ramach Kalendarza Adwentowego "Ręka Metody" Ruchu Programowo-Metodycznego ZHP.
Dr Jolanta Łaba, teolog religiolog, katechetka, nauczycielka kreatywna w Jorlandii, mama piątki dzieci, żona jednego męża, instruktorka ZHP. Mam pióro i nie zawaham się go używać.