Fala pomyj wylewana na PiS każdego dnia za pośrednictwem Twittera widocznie przestała wystarczać Tomaszowi Lisowi. Dziennikarz wystąpił w niemieckiej telewizji ARD, gdzie mówił, że jego program z przyczyn politycznych został zdjęty z anteny. – Hejterzy życzą mi, bym zdechł na raka i piszą, że wyślą moje ciało do Kaliningradu – mówił Lis.
Reportaż został wyemitowany na antenie ARD Das Erste, pierwszego programu niemieckiej telewizji publicznej. Audycja poświęcona była stanie mediów w Polsce po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Patrząc na retorykę prowadzącego program nie sposób nie zrozumieć, dlaczego Lis zdecydował się wziąć w nim udział.
Hans-Dieter Krause mówił o prześladowaniu dziennikarzy. – Odkąd PiS doszedł do władzy, robi co w jego mocy, by usunąć wszystkie przeszkody na drodze do uzyskania absolutnego monopolu władzy. Krytyczne wywiady z politykami - tego Polacy już pewnie nie uświadczą – stwierdził prowadzący. Jako przykład prześladowania podał sprawę dziennikarki TVP Ino Karoliny Lewickiej, która została zawieszona po rozmowie z ministrem Piotrem Glińskim.
Lis wystąpił w programie, jako ten, który staje w obronie wolności dziennikarzy i walczy z działaniami PiS-u. Poskarżył się więc, że jego program został zdjęty z anteny z powodów politycznych. Stwierdził jednak, że specjalnie nad tym nie ubolewa, bo politycy rządzącej partii go bojkotowali i nie przyjmowali zaproszeń. – Gdy ani prezydent, premier, ani ministrowie nie chcą przychodzić do programu dyskutować, to traci on trochę swój sens – tłumaczył Lis.
Dziennikarz, skarżył się także na hejterów, którzy nie dają mu żyć. – Życzą mi, bym zdechł na raka, albo piszą, że wyślą moje ciało do Kaliningradu – mówił. Jak dodał, jako maratończyk jest wytrzymały i przetrwa rządy PiS.