Komisarz Elżbieta Bieńkowska była twarzą polskiej Targowicy w UE. Głosowała za wszczęciem procedury Komisji Europejskiej przeciwko Polsce, szkalowała nasz kraj publicznie, bojkotowała zabiegi na rzecz bardziej korzystnego do Polski budżetu. W końcu nie wytrzymała ciśnienia i ogłosiła, że odejdzie z polityki. Zdaniem politologa prof. Rafała Chwedoruka, osłabiła tym samym szanse Donalda Tuska na powrót do krajowej polityki - pisze Piotr Lisiewicz w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".
– Sytuacja, w której komisarz UE z jakiegoś państwa wywodzi się z innego ugrupowania niż aktualnie rządzące, nie jest czymś rzadkim w Unii. Ale nigdy przed Elżbietą Bieńkowską żaden taki komisarz nie występował publicznie przeciwko własnemu państwu – ocenia działania Bieńkowskiej eurodeputowany PiS Ryszard Czarnecki, były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.
Cios w Tuska
To przez swoje działania w czasie pełnienia funkcji komisarza Bieńkowska przestała kojarzyć się tylko z groteskowymi wypowiedziami na temat klimatu, zarobków czy górnictwa. Teraz jest kojarzona ze szkalowaniem Polski i targowicą. „Łamanie podstawowych wartości jest groźniejsze dla jedności i przyszłości Unii Europejskiej niż brexit i imigranci” – ta wypowiedź należała do jej szczytowych osiągnięć. Ale w ubiegłym tygodniu Bieńkowska zaczęła się żalić i zupełnie inaczej przedstawiać swoją dotychczasową aktywność. „To jest okropna sytuacja, gdy dyskusja o sankcjach dotyczy własnego kraju. Jak ja mam powiedzieć, że Polsce należą się sankcje? Przecież nie chciałabym, przecież to jest niemożliwe. Gdyby to dotyczyło innego kraju, powiedziałabym, że »oczywiście tak«. Ale to jest mój kraj” – powiedziała w TVN24. Stwierdziła kuriozalnie, że „od początku, kiedy ta rozmowa między Polską a Komisją się zaczęła”, tylko raz zabrała głos.
Zdaniem prof. Rafała Chwedoruka teraz, kiedy Bieńkowska ogłosiła, że wycofa się z polityki, sytuacja stała się mocno kłopotliwa dla Donalda Tuska. – Wygląda to tak, jakby niekoniecznie zanosiło się na jego znaczący powrót do politycznej aktywności w kraju czy dalszą udaną karierę w UE. Zapowiedź Elżbiety Bieńkowskiej wpisuje się też w losy innych „ludzi Tuska” – prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, Stefana Niesiołowskiego, Sławomira Nowaka, w pewnym sensie także Romana Giertycha – wylicza.
Zdrada ma sztuczne rzęsy
Mało znana Elżbieta Bieńkowska weszła do polityki z wielkim hukiem. W listopadzie 2013 r. tygodnik Tomasza Lisa przedstawił ją na swojej okładce w koronie i królewskim stroju. Pod zdjęciem umieszczono podpis: „Elżbieta I. Platforma coraz bardziej wierzy, że partię i Tuska uratuje tylko Elżbieta Bieńkowska”. Media z dnia na dzień zaczęły piać z zachwytu nad jej osobą. Prezenterka TVN ogłaszała, że „trudno się nie zachwycać minister Bieńkowską”, na okładce „Gazety Wyborczej” pojawiła się jako „premiera Bieńkowska”.
Nie sposób było się oprzeć wrażeniu, że jej kariera polityczna jako potencjalnej następczyni Tuska lansowana była w stylu bantustanu czy państwa postkolonialnego dokładnie w tym momencie, w którym Polacy dojrzeli, by pozbyć się tego statusu. Tabloidy i prasa kobieca zachwycały się metamorfozami jej twarzy, w tym słynnymi sztucznymi rzęsami, nie wdając się w ekologiczne pytania, czy powstały one z futer norek czy lisa. Pisały także o jej tatuażach.
WIĘCEJ CZYTAJ W NAJNOWSZYM NUMERZE "GAZETY POLSKIEJ"