Kto faktycznie zabił Andrzeja Leppera. Już wkrótce dowiemy się!
Fragment książki pt. „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera” Wojciecha Sumlińskiego, której premiera w „Dobre Miejsce” przy UKSW ul. Dewajtis 3 w Warszawie – 29 listopada godz. 18 00. PRZECZYTAJ FRAGMENT!
„Następny miesiąc spędziłem na zajmowaniu się tym, czym zajmowałem się „od zawsze” – to znaczy, czym zajmowałem się do czasu, nim ludzie na wysokich stołkach, sprzedajni prokuratorzy oraz ich pomagierzy ze służb specjalnych pod patronatem prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego wzięli się za mnie na serio i na kilka lat zamienili moje życie w przedpiekle, doprowadzając do załamania i próby samobójczej. Jednym zdaniem zajmowałem się archiwami, powiązaniami, sprawami gospodarczymi i łączeniem tych wszystkich „kropek” i „kropeczek”, które dotyczyły Andrzeja Leppera. Jeśli tylko pojawiały się jakieś informacje, weryfikowałem je, a pomagał mi w tym zastęp informatorów z dawnych lat, tych wszystkich, którzy mi jeszcze pozostali i którym jeszcze chciało się grzebać w brudach tego świata. Reszty dokonały nieograniczone – jak autentycznie uważałem obserwując jego pracę – możliwości i niebywała, aż niepokojąca mnie, bo wyglądająca wręcz na sprawę osobistą, determinacja majora Tomasza Budzyńskiego, byłego szefa delegatury ABW w Lublinie. Kontakty i możliwości Tomka w połączeniu z bezprecedensowym poziomem motywacji umożliwiły mi poznanie Andrzeja Leppera od każdej możliwej strony. Zastanawiałem się, jak określić to, co odkryłem – a raczej co wspólnie odkryliśmy.
Jeśli to, co zgotowano mnie, nazywałem „przedpieklem”, to jak określić świat, w który dał się uwikłać szef Samoobrony? Nie miał złych intencji – po kilkunastomiesięcznej analizie jego życia nie miałem co do tego wątpliwości. A jednak dał się wciągnąć w taki gąszcz działań na styku polskich, ukraińskich i rosyjskich służb specjalnych, jakiego nie widziałem jeszcze nigdy i nigdzie. Był jak piłka, którą grano lub jak posłaniec, który biega między miernotami na wysokich stołkach, tytułowanymi dla niepoznaki „autorytetami”. Dopiero teraz zrozumiałem, że Andrzej Lepper takim, jakim był, czyli w sumie dość prostolinijnym, naiwnym człowiekiem, ani lepszym, ani gorszym od wielu innych, w tym cynicznym świecie złych, pokrętnych, pozbawionych zasad ludzi, których prawica po latach intryg i knowań nie wiedział już, co czyni lewica – nie miał najmniejszych szans. Dopiero teraz zrozumiałem, że to nie mogło skończyć się dobrze – nie mogło skończyć się inaczej niż się skończyło.
Od czego zaczęło się to wszystko?
Od powstania partii „Przymierze Samoobrona” w styczniu 1992? A może jeszcze wcześniej, od roku 1991, kiedy to wskutek Planu Balcerowicza tysiące rolników wpadło w pułapkę kredytową? Jest faktem, że to właśnie te dramaty stały się zalążkiem przyszłych wydarzeń i kariery politycznej prostego rolnika z Zielnowa, który został wicepremierem. 27 lipca 1991 roku został zawiązany w Darłowie komitet protestacyjny, którego głównym postulatem była pomoc gminnych władz dla rolników poszkodowanych przez powódź. Przywódcami protestu byli Stanisław Muszyński i Andrzej Lepper, którzy w tamtym czasie nie byli w ogóle przygotowani do realizacji poważniejszych wystąpień na szerszą skalę. Ot naturszczycy, których do wyjścia na ulicę zmusiła pogłębiająca się zapaść materialna. Rolnicy z Darłowa nawiązali kontakt z innymi protestującymi grupami i ośrodkami na terenie całego kraju i tak na przełomie września i października 1991 roku zorganizowano pod Sejmem pierwszą dużą manifestację. Lepper był tylko jednym z prekursorów rodzącego się ogólnopolskiego ruchu społecznego, ale już wtedy został „zdiagnozowany” i „wytypowany” do realizacji dalekosiężnych celów politycznych. W styczniu 1992 roku Sąd Okręgowy w Warszawie zarejestrował Związek Zawodowy Rolnictwa Samoobrona, którego założycielami byli Andrzej Lepper, Maria Zbyrowska, Józef Żywiec, Renata Beger, Genowefa Wiśniowska – rolnicy mający faktyczne problemy ze spłatą kredytów zaciągniętych na działalność gospodarczą, ale oprócz nich w komitecie założycielskim Związku znaleźli się Roman Wycech, syn marszałka Sejmu w okresie PRL i Paweł Skórski, były oficer SB, zastępca Leppera. Faktycznym twórcą sukcesu organizacyjnego i wizerunkowego Andrzeja Leppera w tamtym czasie był jednak Edward Kowalczyk, były minister łączności w rządach Józefa Cyrankiewicza, Piotra Jaroszewicza i Edwarda Babiucha, wiceprezes NIK i wicepremier w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego, wielokrotny poseł na Sejm. Na początku lat dziewięćdziesiątych Kowalczyk rozpoczął współpracę ze Stanisławem Tymińskim, a po nim – z Andrzejem Lepperem. Czego szukał profesor cybernetyki w tak, wydawałoby się, egzotycznym towarzystwie? Otóż Kowalczyk jako pierwszy dostrzegł potencjał polityczny u chłopskiego przywódcy i postanowił oszlifować ten „diament”. Aż do swojej śmierci był „cichym” doradcą przywódcy Samoobrony.
Początek lat dziewięćdziesiątych, to czas, gdy wicepremierem i ministrem finansów w nowym rządzie „wolnej Polski” pozostawał Leszek Balcerowicz. Na jego ponowne powołanie presję wywierała ambasada Stanów Zjednoczonych, traktując tę postać jako gwaranta realizacji amerykańskich interesów gospodarczych w Polsce. Nie tylko zresztą amerykańskich. Ówczesny minister finansów Niemiec, Theo Weigel uznał publicznie Balcerowicza jeszcze za „najlepszą inwestycję niemiecką w Polsce”. Z perspektywy lat i analizy wydarzeń łatwiej zrozumieć, czyje interesy naprawdę reprezentowali tacy politycy, jak Donald Tusk czy wspomniany ekonomista rodowodem z Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR, Leszek Balcerowicz. Rząd Bieleckiego–Balcerowicza kontynuował plany Sorosa–Sachsa. Sam Balcerowicz realizował politykę recesji gospodarczej jako antidotum na wszystkie problemy ekonomiczne. W efekcie jego działalności największe załamanie nastąpiło w transporcie, hutnictwie, górnictwie, przemyśle włókienniczym i elektromaszynowym, rekordowo wzrosło bezrobocie, osiągając poziom ponad dwóch milionów osób, czyli ponad dwanaście procent ogółu „siły roboczej”. Jednorazowe przejście w rozliczeniach wymiany handlowej ze Związkiem Radzieckim z rubli transferowych na dewizy, bez zastosowania „amortyzatorów” dla tego szoku w postaci towarowej wymiany barterowej, doprowadziło do pogłębienia recesji. Metodą likwidacyjną, doprowadzając do tzw. „prywatyzacji” czyli bankructwa i sprzedaży za bezcen już tylko w pierwszym rzucie doprowadzono kilkaset wielkich przedsiębiorstw, a wszystko to w sytuacji, w której możliwości uwłaszczenia pracowniczego i obywatelskiego były przez czynniki polityczne blokowane. Tym samym stworzono idealną sytuację rynkową dla wyprzedaży polskich przedsiębiorstw za bezcen, głównie w ręce obcego kapitału, działaczy postkomunistycznych i także tych działaczy opozycji solidarnościowej, którzy zawarli z komunistami układy. Oczywiście nie zapomniano o ludziach powiązanych z peerelowskimi służbami specjalnymi, o „wizjonerach biznesu” – na jakich kreowano później różnej maści Kulczyków, Wejchertów, Walterów et consortes. Wszystkie te działania w sposób naturalny rodziły bunt społeczny i tworzenie się gruntu dla partii protestu społecznego, które jednak także – bo nic nie zostawiono przypadkowi – były kreowane przez „środowiska” zmierzające do utrzymania kontroli nad sytuacją polityczną i które politykę kontroli w jakiejś mierze realizują skutecznie do dziś. „Środowiska” owe wywodziły się w głównej mierze z Wojskowej Służby Wewnętrznej przekształconej w 1991 roku w Wojskowe Służby Informacyjne, w mniejszym stopniu – z rozwiązanej Służby Bezpieczeństwa, której liczni oficerowie w „wolnej Polsce” „przekwalifikowali się” na oficerów Urzędu Ochrony Państwa. Inicjatywa nadzorowania nie była jednak samoistnym pomysłem osób związanych ze służbami specjalnymi i aparatczykami partii nieboszczki. Starożytną sentencję „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” wypadało zmodyfikować tylko nieznacznie, zamieniając „Rzym” na „Moskwę” – i już wszystko się zgadzało. Rosjanie mieli – i wciąż mają – w Polsce tysiące „pretorian” w osobach dawnych żołnierzy WSI oraz – co ważniejsze – w osobach ich agentury ulokowanej we wszystkich możliwych strukturach biznesu, mediów, bankowości i wielkiej polityki. To nie przypadek, że w III RP, nazywanej dla niepoznaki „wolną Polską” po włączeniu któregokolwiek kanału TVN, telewizji powstałej dzięki funkcjonariuszom i współpracownikom WSW oraz WSI czy Polsatu, stworzonego przez Zygmunta Solorza vel Zygmunta Kroka vel Piotra Podgórskiego – można było zobaczyć więcej komentatorów vide generał Marek Dukaczewski, były szef WSI czy generał Gromosław Czempiński, były szef Wywiadu i UOP, twórca tak zwanego „kapitalizmu bezpieczniackiego”, niż grzybów w dobrym barszczu. By nie stracić kontroli nad żadnym aspektem sytuacji politycznej, na takim podłożu – podłożu słusznego niezadowolenia społecznego, wynikającego z bandyckiej grabieży majątku narodowego prowadzonej przez tak zwane „elity” wykreowane z postkomunistów i działaczy Solidarnych, którzy zdradzili jej ideały – na początku lat dziewięćdziesiątych powstała partia „X”, egzotycznego polskiego biznesmena działającego w Peru, Stana Tymińskiego. Działała tu prosta zasada – jeśli nie można zablokować pochodu, należy stanąć na jego czele i poprowadzić na manowce. Czas pokazał, jak wielką iluzją były wybory prezydenckie, w których trzeba było dokonać „selekcji” pomiędzy Stanem Tymińskim, Lechem Wałęsą a Tadeuszem Mazowieckim – wybór, który w gruncie rzeczy nie był żadnym wyborem. Świat wielkiej mistyfikacji, iluzji, kreowanej rzeczywistości miał święcić w Polsce tryumfy jeszcze przez dwadzieścia następnych lat – a w jakiejś mierze święci tryumfy do dziś – ale skąd Polacy mieli się o tym dowiedzieć, skoro wszystkie nitki w swoich brudnych łapskach trzymali właśnie ci, którzy tę rzeczywistość kreowali? Przy okazji lansowania Stana Tymińskiego objawiła się inna ciekawa postać. Piotr Tymochowicz – bo o nim mowa – określający się jako specjalista od tworzenia wizerunku politycznego rozpoczynał karierę w latach osiemdziesiątych, współprowadząc program telewizyjny „Halo komputer”, a było to w czasach, gdy komputery znano z opowieści. Potem była firma PR, aż przyszedł czas na projekty polityczne – tu Tymochowicz zawsze mógł liczyć na przychylność mediów, jakiej zazdrościło mu wielu. Po rozstaniu z Tymińskim, który rozbłysnął jasnym, lecz krótkotrwałym płomieniem, w następnych latach Tymochowicz dziwnym trafem objawiał się zawsze tam, gdzie pojawiali się liderzy nowych partii i ruchów wykorzystujący niezadowolenie społeczne. Tak było najpierw z Andrzejem Lepperem, a gdy jego najlepszy czas minął – z Januszem Palikotem.
Tymochowicz działał w oparciu o określony schemat: odpowiedni dla zapotrzebowania politycznego człowiek, promocja w mediach i skok poparcia – a u swoich podopiecznych wszczepiał zawsze naczelną zasadę marketingu politycznego: nie jest ważne, czy o człowieku mówią dobrze czy źle, ważne, żeby mówili i nie przekręcali nazwiska. Bo polityk przegrany, to polityk zapomniany. W oparciu o takie wytyczne „projekt Samoobrona” został „odpalony” na przełomie 2000/2001 roku. Do tego momentu Lepper był politycznym straszakiem, który w razie potrzeby uruchamiano. W pierwszych latach działalności Samoobrona nie była partią liczącą się na polskiej scenie politycznej. Związana ze środowiskami nacjonalistycznymi skupionymi wokół byłego posła Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, Leszka Bubla, miała marginalne znaczenie. W wyborach parlamentarnych w 1993 roku występując pod nazwą „Samoobrona Andrzeja Leppera” uzyskała 2,7 procent poparcia i to mimo że z list ugrupowania startowali Kazimierz Górski, Władysław Komar, Jerzy Kulej czy Andrzej Supron. W kolejnych wyborach do parlamentu, w 1997 roku, tym razem występując pod nazwą „Przymierze Samoobrona” ugrupowanie Leppera uzyskało 0,08 procent poparcia. Wydawałoby się – gorzej być nie może, „projekt Samoobrona” właśnie sięgnął dna i dalsze starania nie mają najmniejszego sensu. Tu jednak dała o sobie znać twarda skóra szefa Samoobrony, który nie zamierzał się poddawać. Należał bowiem do tych nielicznych, którzy potrafią zadać wiele ciosów – ale jeszcze więcej potrafią przyjąć
Przed wyborami w 2001 roku sondaże nie dawały Samoobronie szans, ale właśnie wtedy nastąpił przełom – a nastąpił za sprawą generałów, którzy postanowili na serio zająć się Lepperem i jego partą. Było ich wielu, ale najważniejsze postacie, które w tamtym czasie pojawiły się wokół Leppera, to generał Zygmunt Poznański, absolwent Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR imienia Woroszyłowa, nieformalnie dowodzący „frakcją wojskowych” w Samoobronie i Kazimierz Głowacki, kursant specjalistycznych szkoleń operacyjnych w GRU, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych. W szeroko rozumianej grupie doradców Samoobrony było wielu innych wojskowych, na przykład Zdzisław Kazimierski, były dowódca Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej w Legionowie, ale jako szczególnie ważna postać na tym polu jawił się pułkownik Marek Mackiewicz, były wiceszef kontrwywiadu wojskowego. Tak więc Andrzej Lepper otoczony został kordonem byłych żołnierzy WSI wykonujących w dalszym ciągu polecenia generała Marka Dukaczewskiego, pełniącego funkcję szefa tej służby, realizującego szereg przedsięwzięć z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim i w mniejszym stopniu z premierem Leszkiem Millerem. Przywódca Samoobrony realizował w działalności partyjnej wytyczne otrzymywane z siedziby WSI, czego przykładem był stosunek do ustawy forsowanej przez niektórych polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej, mającej na celu połączenie wywiadu wojskowego i cywilnego, co SLD deklarowało przed wyborami. W trakcie prac nad ustawą o WSI politycy Sojuszu zmienili jednak zdanie, a posłowie Samoobrony – choć teoretycznie opozycyjni – rzecz jasna, wsparli projekt rządowy. Tym samym zachowane zostało status quo i WSI pozostały w starym kształcie organizacyjnym. Kreując Andrzeja Leppera generałowie nie mogli pozwolić sobie na ryzyko, by szef Samoobrony pozostał bez kontroli. I tak u boku Leppera pojawiła się postać Janusza Maksymiuka, absolwenta Akademii Rolniczej, członka PZPR, uczestnika obrad Okrągłego Stołu po stronie rządowej, posła na Sejm z poparcia PSL, a potem SLD. To jednak niepełna informacja. W kwietniu 1989 roku, jeszcze przed powstaniem rządu Tadeusza Mazowieckiego, powstała spółka Cenrex, przechodząca później szereg modyfikacji, która uzyskała koncesję na obrót sprzętem specjalnym – czyli handel bronią – a w której ważną rolę odgrywał właśnie Janusz Maksymiuk. Kilka lat później powstała fundacja założona przez żołnierzy WSI, „Pro Civili”, której jednym z „ojców założycieli” był znów nie kto inny, jak właśnie Janusz Maksymiuk – i to właśnie on poznał Leppera z Konstantym Malejczykiem, byłym szefem WSI. Prócz „wzmocnienia” składu Samoobrony osobą Janusza Maksymiuka, zadbano także o przygotowanie merytoryczne przewodniczącego partii. I w tym momencie wkroczył na scenę wspomniany Piotr Tymochowicz. Strategia kampanii wyborczej sprowadzała się do zmiany przaśnego wizerunku Andrzeja Leppera, przeobraże