Austriacy już od ponad pół roku starają się wybrać swego prezydenta, nową głowę państwa - bezskutecznie. Jak pamiętamy, za pierwszym razem podejrzewano manipulacje przy urnach, a następnie nakazane przez Sąd Najwyższy w Wiedniu powtórzone wybory trzeba było znów przełożyć z powodu problemów z wadliwymi kartami wyborczymi. I tak dopiero teraz w najbliższą niedzielę, 4 grudnia, walka o fotel prezydencki rozstrzygnie się między politykami, którzy przeszli do drugiej rundy, czyli kandydatem prawicy Norbertem Hoferem (FPÖ) i kandydatem lewicy Alexandrem Van der Bellenem (Zieloni).
Wczoraj odbyła się ostatnia debata telewizyjna między Hoferem i Van der Bellenem. Według większości obserwatorów kandydat prawicy ten pojedynek wygrał; być może także dlatego, że przedstawił pewną okoliczność z życia swojego przeciwnika, która wprawiła wszystkich w osłupienie, tym bardziej, że dzisiaj, w Austrii, takich zarzutów w ogóle nie słychać. Hofer stwierdził mianowicie, że Van der Bellen był szpiegiem na rzecz byłego bloku wschodniego. Argumenty Hofera są niebłahe, gdyż powołuje się na książkę „Mój protokół” napisaną przez ewidentnego znawcę tematyki, byłego dyrektora generalnego ds. bezpieczeństwa publicznego Michaela Sikę, który w latach 1991-1999 był najwyższym szefem wszystkich austriackich służb.
Norbert Hofer wykorzystał informacje zawarte w tej książce i de facto oskarżył Van der Bellena o działalność szpiegowską na początku lat 1980. „Nazwisko Alexandra Van der Bellena dwukrotnie pojawia się w rozdziale ‘Kto szpiegował dla wschodu’ – mówił Hofer. – Razem z Peterem Pilzem [dziś znany polityk austriackich Zielonych, podobnie jak Van der Bellen; przyp. red.], który wówczas był jeszcze wiernym członkiem grupy o nazwie „Rewolucyjni marksiści”, i naukowcem zarejestrowanym przez Stasi jako TW ‘Emsig’, miał przeprowadzać badania naukowe w dziedzinie przemysłu zbrojeniowego. Sika, dyrektor generalny ds. bezpieczeństwa publicznego dodaje, że w tym kontekście u niego, policji i kontrwywiadu wszystkie dzwonki zaczęły bić na alarm.”
Z relacji byłego dyrektora austriackich służb wynika, że Van der Bellen te „badania” zlecił, Pilz je wykonał, a w ich zespole badawczym znajdował się co najmniej jeden agent Stasi. Co ciekawe, „badania” sfinansowało ministerstwo nauki z ówczesnym ministrem Heinzem Fischerem na czele kwotą 450 tys. szylingów. Fischer zaś później awansował i przez ostatnie 12 lat był prezydentem Austrii – teraz namawia rodaków, aby oddali swój głos na Van der Bellena; w tym celu ukazała się nawet specjalna książka jego autorstwa.
Van der Bellen oczywiście zaprzeczał zarzutom szpiegostwa, ale nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego do tej pory będąc osoba publiczną i przywódcą partii nie pozwał autora książki, skoro zarzuty szpiegostwa na rzecz ZSRS są kłamstwem. Książka ukazała się bowiem już w 2000 r., ale wówczas media wątku ewentualnej agenturalnej przeszłości Van der Bellena nie podchwyciły. Van der Bellen w debacie najpierw stwierdził, że o sprawie nie wiedział, a zaraz potem dodał, że „już sobie przypomniał o co chodziło” i przyznał, że faktycznie przeprowadził te badania o konwersji austriackiego przemysłu zbrojeniowego.
Według autora książki „Mój protokół” wyniki tych badań miały być przekazywane do Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem w Szwecji, co z kolei już wtedy, w latach 1980., zaniepokoiło austriacki parlament, ponieważ podejrzewano działalność szpiegowską tego Instytutu w krajach skandynawskich na rzecz bloku wschodniego. Po tych informacjach ministerstwo nauki wycofało się z dalszego finansowania badań Van der Bellena i Pilza, ale w sukurs przyszedł mu Austriacki Instytut do Badań nad Pokojem i Wychowania do Pokoju (Österreichisches Institut für Friedensforschung und Friedenserziehung), który przyznał kolejne pół miliona szylingów. Instytut ów, podobnie jak ten z Sztokholmu, miał być jednak ośrodkiem szpiegów. „Wszystkie zachodnie służby wywiadowcze były zgodne co do tego, te tzw. ‘instytuty pokoju’ były wykorzystywane aż do końca zimnej wojny przez blok wschodni do dezinformacji, sabotażu i szpiegostwa,” pisze Michael Sika, były szef austriackich służb.
W 2001 r. w interpelacji poselskiej pytano austriackie ministerstwo spraw wewnętrznych o to, czy zarzuty wobec Petera Pilza są prawdziwe i co wiadomo o jego kontaktach ze Stasi. Ministerstwo odpowiedziało, że nie ma o nich „żadnych wiadomości”, a Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem „jest znany jedynie jako niezależna instytucja badawcza”.
Szefem ministerstwa był wówczas Ernst Strasser, który będąc później europosłem dopuścił się korupcji i został skazany przez austriacki sąd na trzy lata pozbawienia wolności. 13 listopada 2014 r. wylądował w więzieniu.
Naprzeciwko siebie stoją więc wypowiedzi byłego szefa austriackich służb, któremu po jego rewelacjach nie wytoczono żadnego procesu, i skorumpowanego oraz skazanego na karę więzienia polityka. Ponadto wiadomo, że Van der Bellen w czasach zimnej wojny wykazywał silne sympatie dla komunistów, a sam przyznał, że przynajmniej raz w wyborach oddał głos na KPÖ, czyli Komunistyczną Partię Austrii (ok. 1% głosów). Dzisiaj Van der Bellen wszystkiemu zaprzecza, stąd też Norbert Hofer powiedział podczas debaty wprost: „Oczywiście, Pan przecież nigdy nie był komunistą, nigdy masonem, nigdy zielonym. Pan przecież niczym nigdy nie był.”
Tu pojawia się nowy wątek: o co chodzi z tym zarzutem o członkostwo w masonerii? Przecież to brzmi jak wymysł kolejnego zwolennika teorii spiskowych. Ale o ile sprawa domniemanego szpiegostwa jest nowa, to akurat tutaj sprawa jest jasna. Van der Bellen jest masonem. W 2008 r. powiedział w wywiadzie: „W połowie lat 1970. przyjęto mnie do jedynej wówczas loży w Innsbrucku i przez rok byłem tam ‘aktywny’, to znaczy, że brałem udział w posiedzeniach. Później jako członek tylko i wyłącznie bierny jeszcze przez 10 lat płaciłem składki i w końcu na moją wyraźną prośbę się wypisałem.”
Ale już podczas tej kampanii wyborczej, podczas wywiadu z 18 maja 2016 r., sprawę przedstawiał inaczej: „Przecież to nie jest takie znowu tajemnicze. Zaproszono mnie wówczas do tego kręgu, a wartości, na które się powoływano były – o ile mnie pamięć nie myli – równość, wolność i braterstwo uzupełnione o tolerancję i humanizm. Kto by się temu sprzeciwił? Ja to pamiętam jako ciekawy pod względem intelektualnym krąg, jeszcze wtedy w Innsbrucku, który był przecież bardzo, bardzo konserwatywny. A ta grupa składająca się z 20-30 osób miała bardzo otwarte umysły.” Dziennikarz dopytał, czy Van der Bellen dalej jest masonem. Odpowiedź: „Według mojej wiedzy już nie. Przeniosłem się do Wiednia i zacząłem mieć inne zainteresowania.”
Nie jest to zatem jednoznaczne i pewne zaprzeczenie członkostwa w masonerii. Natomiast w Słowniku Masonerii wydanego w 1930 r. w USA można przeczytać: „Stare powiedzenie ‘Kiedyś mason, zawsze mason’ jest prawdziwe pod tym względem, że żaden człowiek, żadne zgromadzenie ludzi, żaden wielki mistrz i żadna wielka loża nie może zdjąć z brata jego masońskich zobowiązań. Gdy już raz je otrzymał nie ma drogi powrotu.”
Sporo Austriaków nie chce jednak o tym wszystkim słyszeć, bo media głównego nurtu i tam nakładły ludziom do głów historyjki o teoriach spiskowych. Warto jednak pamiętać o tych faktach, bo sondaże przewidują wyścig łeb w łeb (choć przed I turą w maju br. austriackie sondażownie się zbłaźniły), a Van der Bellen może zostać kolejnym prezydentem Austrii. Więcej na www.bialykruk.pl
*
Autor jest redaktorem prowadzącym miesięcznika „Wpis”.