Zakończyła się rozprawa w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i b. oficera WSI płk. Aleksandra L. Zeznawał prezydent Bronisław Komorowski. - Oświadczam, że wszystkie moje kontakty z WSI miały charakter formalny wynikający z "przełożeństwa" nad nimi - mówił Komorowski. Na większość pytań odpowiadał jednak: "nie wiem", "nie pamiętam". Sąd odroczył rozprawę do 11 lutego 2015 roku.
Przez prawie 4 godziny prezydent Bronisław Komorowski zeznawał jako świadek w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i b. oficera WSI płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji b. żołnierza WSI. Rozprawa odbyła się w Pałacu Prezydenckim.
Red. Michał Rachoń relacjonował całą rozprawę NA ŻYWO:
Afera Marszalkowa live on @livestream http://t.co/N3jr0Y0NMr
— michal.rachon (@michalrachon) grudzień 18, 2014
Zeznania p. Komorowskiego tylko w @RepublikaTV dzięki @michalrachon inne Tv mają tam oper. a nie transmitują.
— B. Maślankiewicz (@BMaslankiewicz) grudzień 18, 2014
– Sekwencja wydarzeń robiła ogromne wrażenie – mówił prezydent. Zeznał, że w okresie zmiany władzy jesienią 2007 r. zjawił się u niego oficer WSI płk Aleksander L. i zaoferował dotarcie do aneksu z raportu weryfikacji WSI – sugerował, że ma do niego dojście; nie wskazał swych źródeł.
– Pomyślałem, że to dziwne, bo przecież i tak dostęp jako marszałek Sejmu do aneksu mam – zeznał prezydent, który wtedy nie wykluczał, że to forma prowokacji i oględnie wypowiadał się wobec L., "by go nie spłoszyć". Uznał L. za niebezpiecznego człowieka, który "chciał się wkraść w łaski nowej władzy".
Prezydent dodał, że krótko potem zjawił się u niego płk WSI Leszek T., który poinformował, że ma nagrania wiążące się z korupcją wokół komisji weryfikacyjnej WSI. "Nie chciałbym wnikać w motywy obu panów. Pana L. znałem jako oficera WSW i człowieka związanego z poprzednim systemem; byłem zdziwiony, że w ogóle przyszedł – zeznał prezydent.
Powiedział, że za swój "naturalny obowiązek" uznał poinformowanie o sprawie odpowiednich organów. – Pan (Paweł) Graś (ówczesny koordynator służb specjalnych – przyp. red.) zasugerował, by sprawę przekazać ABW – dodał. – W tej sytuacji ABW przejęło T. w moim biurze poselskim; na tym mój udział w sprawie się skończył – oświadczył prezydent. Dodał, że chodziło o bezpieczeństwo państwa.
– Nie pamiętam, bym się zapoznawał z aneksem – oświadczył Komorowski. Dodał zarazem, że nie wyklucza tego i że można to sprawdzić w tajnej kancelarii. – Jeśli go poznałem, to w zgodzie z przepisami prawa; każda informacja o tym, kto się zapoznał z tajnym dokumentem, może naruszać tajemnicę państwową – zaznaczył w kolejnej wypowiedzi.
Komorowski oświadczył, że nie odczuwał potrzeby zapoznania się z dokumentem zbudowanym - jak mówił - głównie po to, by go zaatakować w sposób oderwany od prawdy za to, że głosował przeciw likwidacji WSI. – Podtrzymuję krytyczną opinię co do likwidacji WSI w taki sposób, w jaki zrobił to rząd PiS – dodał. Podkreślił, że „poprzedni prezydent Lech Kaczyński uznał aneks za szkodliwy i niewiarygodny".
Komorowski oświadczył on, że nie pamięta więcej, niż powiedział w prokuraturze; zeznania te podtrzymał. Powtórzył to też po ich odczytaniu (mówił w nich m.in., że "mógł się pomylić co do dat spotkań z T.").
Sumliński mówił, że T. zeznał, iż przyszedł on do Komorowskiego przed płk. L. – Moja pamięć może być zawodna; do sądu należy ocena, czy ma to wpływ na sprawę – odparł Komorowski, podkreślając, że nie chce wprowadzać sądu w błąd. Prosił też sąd o uniemożliwienie pytań sugerujących, jakoby chciał on nielegalnie zdobyć aneks od L.
Odnosząc się do swych słów ze śledztwa o możliwych związkach płk. L. z obcym wywiadem, Komorowski wyjaśnił, że liczył się z tym, iż "nieodpowiedzialna likwidacja WSI może skutkować ułatwieniem procesu pozyskiwania na rzecz obcego wywiadu ludzi, którzy odeszli z WSI".
Sumliński zapowiedział, że ma 200 pytań do prezydenta, jednak jeszcze przed procesem Prokuratura zabroniła mu je zadawać. – CZYTAJ WIĘCEJ
Pytał on prezydenta m.in. o to, "czy to on kłamie, czy b. szef ABW Krzysztof Bondaryk" i czy "zapewniał bezkarność" płk. T". Prezydent uznał zaś za "niegodziwe" pytanie Sumlińskiego o sprawę potrącenia syna Komorowskiego. Sąd pouczył oskarżonego, że jeśli ma problemy z zadawaniem pytań, może skorzystać z pomocy swego obrońcy. Z części pytań oskarżony sam zrezygnował.
– Sugeruje się moje dziwne kontakty z WSI – oświadczył na koniec rozprawy Komorowski. Dodał, że wszystkie jego kontakty z WSI "zawsze miały charakter formalny, wynikający z przełożeństwa nad nimi w roli wiceszefa czy też szefa MON".
Na wniosek Sumlińskiego prezydent na początku złożył przysięgę, że będzie mówił "całą prawdę, niczego nie ukrywając". Przysięga taka ma charakter formalny (bo za składanie fałszywych zeznań lub zatajanie prawdy tak czy inaczej grozi do 3 lat więzienia – przyp. red.). Sąd jest obowiązany odebrać ją od świadka, jeśli wnosi o to jedna ze stron procesu.
Przez pierwsze 45 minut prezydent składał zeznania na stojąco, potem za zgodą sądu usiadł za stołem nakrytym zielonym suknem, naprzeciwko prowadzącego sprawę sędziego Stanisława Zduna. Po bokach sądu, za stołami, zasiedli oskarżeni oraz prokurator.
Rolę sądowej sali pełniła tzw. sala muszlowa na drugim piętrze Pałacu Prezydenckiego. Obecni byli dziennikarze oraz publiczność (uzyskali specjalne przepustki od Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli). Bezpieczeństwa pilnowali oficerowie BOR. Sąd zgodził się na wnioski wszystkich obecnych na sali stacji telewizyjnych o transmisję rozprawy.
Żaden przepis prawa nie reguluje tak wyjątkowej sytuacji jak zeznania prezydenta RP w roli świadka. Nie podlega on bowiem rygorom takim jak każdy inny obywatel, który - wezwany przed sąd - musi się stawić. Od woli prezydenta zależy zarówno stawiennictwo jak i jego forma - np. może on zaprosić sąd do swej siedziby. Czwartkowa rozprawa była pierwszym takim przypadkiem.
Ogłaszając w listopadzie takie przesłuchanie, sędzia Zdun powiedział, że prezydent prosił sąd, aby - ze względu na "bezpieczeństwo i obowiązki służbowe" - rozprawa odbyła się w jego kancelarii.
Proces Sumlińskiego i L. - którym grozi do ośmiu lat więzienia - toczy się od 2011 r.; ma skończyć się w marcu 2015 r. Już na początku wskazywano, że możliwe będzie złożenie zeznań przez prezydenta, który zeznawał w śledztwie, będąc jeszcze marszałkiem Sejmu. Prokuratura dopisała go do listy świadków już w akcie oskarżenia, gdy nie pełnił jeszcze funkcji głowy państwa.
W grudniu 2009 r. Sumliński i L. zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę apelacyjną o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany.
Śledztwo zainicjował T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu, który poinformował o niej ABW. Śledztwo trwało od grudnia 2007 r. W maju 2008 r. ABW przeszukała mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka.
Sprawa nabrała rozgłosu w mediach w lipcu 2008 r. gdy sąd - po uwzględnieniu zażalenia prokuratury - zdecydował o aresztowaniu Sumlińskiego. Dzień później dziennikarz próbował popełnić samobójstwo w jednym z warszawskich kościołów. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Aresztowany przez pół roku był zaś płk L. (chciał się poddać karze, czego sąd odmówił).
Sumliński nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że była to prowokacja T. wymierzona m.in. w Komisję Weryfikacyjną. Mówił o swych dziennikarskich śledztwach i sugerował, że "mógł się tym narazić wielu osobom". Media ponownie nawiązały do tej sprawy w 2012 r., kiedy zmarł Leszek T., mający zeznawać w procesie. Prokuratura podawała, że przyczyną śmierci T. była niewydolność krążenia. Śledztwo w sprawie jego śmierci umorzono.