Była wicepremier Elżbieta Bieńkowska ledwie od sześciu tygodni pełniąca funkcje komisarza unijnego ds. rynku wewnętrznego postanowiła zaprowadzić w Komisji Europejskiej własne porządki. Próbując robić kalkę swojego "superministerstwa" już narobiła sobie wrogów.
Jak informuje rmf24.pl Bieńkowska jest jedynym komisarzem u Jean Claude’a Junckera, któremu udało się zrazić do siebie działające w Komisji związki zawodowe. Doszło nawet do tego, że wysłały w jej sprawie list do przewodniczącego KE z żądaniem spotkania. List rozesłany został niemal do wszystkich w Brukseli.
W liście wyrazili oburzenie krytyką jaką Bieńkowska złożyła pod adresem unijnej administracji. Nie mogą zrozumieć, jak mogła porównać administrację, a co więcej służbę, którą od niedawna sama kieruje, do administracji "przekazanej Polakom w spadku przez generała Jaruzelskiego".
Co więcej, podkreślając, że „dopiero miesiąc temu zajęła swoje stanowisko, przy wsparciu pracowników KE”, związkowcy, pytają na jakiej podstawie dokonuje takiej oceny. "Poniżanie innych dla własnych egoistycznych celów zawsze jest niemądre. Tu pojawia się jednak także wątek procedur, których nasi liderzy powinni przestrzegać, gdy wypowiadają się publicznie" - czytamy w liście.
Rmf24.pl zwraca uwagę, że Bieńkowska zraziła do siebie kilka osób zbyt dużą pewnością siebie, graniczącą z arogancją. Jak podkreśla z kolei jeden z urzędników KE, nikt nie jest "na dzień dobry" wysoko pozycjonowany. - Tym bardziej, jeżeli przychodzi z zewnątrz, w dodatku z nowego kraju Unii".
Poważniejsze konsekwencje może mieć jednak fakt, że była wicepremier zraziła do siebie w tak krótkim czasie także wyższą hierarchię w podległych sobie dyrekcjach. - Pomysły spotykania się z urzędnikami niższego szczebla i ograniczania spotkań z dyrektorami - to strzał we własną stopę - mówi jeden z urzędników. - Bez pomocy menadżerów, Bieńkowska niewiele zdziała w Brukseli - dodaje.