Każdy urzędnik, który dzięki przynależności do Polskiego Stronnictwa Ludowego uzyskał pracę musi przekazywać partii 3 procent ze swojego wynagrodzenia - informuje Gazeta Wyborcza. - Albo jestem członkiem PSL-u i akceptuję uchwały jego organów, albo nie jestem. Tu nikt nikogo nie zmusza, jak nikt nikogo w PSL-u nie zmusza, żeby kandydował, albo (...) wpłacał na wybory - komentuje doniesienia dziennika Janusz Piechociński.
Decyzja Rady Naczelnej PSL jeszcze z 25 lipca 2003 r. określa dokładnie kto ma oddawać partii 3 proc. od swojej pensji. Są w niej też zapisy dyscyplinujące: kto nie odda 3 proc., straci rekomendację Stronnictwa (czyli pracę w urzędzie).
Gazeta Wyborcza wskazuje, że szef Klubu Parlamentarnego PSL miał upominać urzędników słowami w stylu "Kolega ma pracę z naszej rekomendacji, to niech kolega zapłaci 1 tysiąc zł".
Według dziennika, jeden z urzędników miał dostać upomnienie na piśmie ws. zaległej "dobrowolnej" opłaty. Sytuacja miała miejsce - wedle GW - przed wyborami w 2011 roku. Pieniądze miały zostać przeznaczone na fundusz wyborczy. Jan Bury miał wówczas przekonywać, że ważą się losy urzędników, bo wynik wyborów rozstrzygnie czy "pozycja PSL będzie na tyle silna, aby można było służyć wsparciem".
"Ale urzędnicy nie są tym zdziwieni. Wezwania od partii dostają nawet pocztą, gdy zdarza im się zapomnieć o wdzięczności za urzędniczą pracę - jest w nich mowa o zapłacie odpowiedniego procentu z pensji zgodnie z pewną partyjną uchwałą" - czytamy.
Janusz Piechociński komentując dzisiejsze doniesienia GW, powiedział, że sam jako poseł płaci co miesiąc 400 zł. Zaznaczył jednak, że robi to dobrowolnie. - Jakbym nie odprowadzał, to najwyżej nie umieszczą mnie na liście wyborczej - podkreślił.
- Albo jestem członkiem PSL-u i akceptuję uchwały jego organów, albo nie jestem. Tu nikt nikogo nie zmusza, jak nikt nikogo w PSL-u nie zmusza, żeby kandydował, albo (...) wpłacał na wybory - dodał.
Wiceszef PSL Adam Jarubas pytany, czy osoby nie będące członkami partii, które są przez nią rekomendowane na stanowiska, są zmuszane do odprowadzania części zarobków, odpowiedział: "absolutnie tak nie jest".
- Nie jest to warunek powołania na stanowisko, haracz "będziesz płacił, to będziesz powołany". To jest kwestia dobrowolna - jeśli ktoś ma życzenie - nawet jeśli nie jest członkiem PSL - to w ramach prawa może taką dotację czy składkę zapłacić. Jeśli nie chce, to mu się nic nie stanie - tłumaczył Jarubas.
Dopytywany, czy - jak napisała "GW" - osoby, które nie płacą są ponaglane, wiceszef PSL odpowiedział, że nie wie. - Gdyby (ponaglenia) się zdarzały, byłby to sytuacja, którą trzeba wyjaśnić - zaznaczył.
Warto dodać, że PSL nie jest jedną formacją, która wpadła na pomysł przekazywania pensji osób publicznych na rzecz partii. Przed wyborami w 2007 roku PO do partyjnego projektu instrukcji finansowej wprowadziła zapis mówiący, że "Członkowie PO zajmujący funkcje publiczne zobowiązani są do płacenia na rzecz partii do 10 proc. miesięcznego wynagrodzenia z tytułu sprawowania funkcji". Zarząd krajowy miał jednak nie udzielić zgody na jego wprowadzenie. Także działacze Samoobrony mieli oddawać od 5 do 7 procent swojej pensji.