W ostatnim czasie w czasopiśmie naukowym „Nature” ukazał się artykuł, w którym analizuje się modele epidemiologiczne rozprzestrzeniania się pandemii COVID-19. Wiele osób wyciągnęło z niego błędne wnioski, z którymi zmaga się dr hab. n. med. Ernest Kuchar, specjalista chorób zakaźnych i medycyny sportowej, Warszawski Uniwersytet Medyczny. Zdaniem eksperta wysoki rygor sanitarny zastosowany w siłowniach może być bezwzględnie przestrzegany (w przeciwieństwie do sklepów), co sprawia, że są to obiekty bardzo bezpieczne.
W czasopiśmie naukowym „Nature” w artykule Seriny Chang i współpracowników przeanalizowano modele epidemiologiczne rozprzestrzeniania się pandemii COVID-19 w dziesięciu największych metropoliach amerykańskich na podstawie danych z telefonii komórkowej. W badaniu przyjęto założenie, że ryzyko zakażenia jest jednakowe we wszystkich punktach (pominięto zabezpieczenia stosowane na miejscu) i jest proporcjonalne do czasu przebywania w pomieszczeniu i liczby ludzi. Model wskazuje, że największe znaczenie ma mobilność ludności, która przenosi nowego koronawirusa oraz że do większości zakażeń dochodzi w publicznie dostępnych pomieszczeniach zamkniętych, przy czym im bardziej zatłoczony jest punkt, tym większe ryzyko zakażenia. W modelu wykazano, że najważniejszymi czynnikami zmniejszającymi liczbę zakażeń jest ograniczenie mobilności i liczby osób znajdujących się w odwiedzanym punkcie.
Innymi słowy podstawowe znaczenie dla zakażenia ma gęstość przebywających w danym pomieszczeniu osób, z czym związane jest stężenie wirusa w powietrzu i dawka wirusa na jaką narażone są te osoby. W tej sytuacji, równie ważnym parametrem, którego jednak nie badali autorzy artykułu, jest częstość wymiany powietrza oraz liczba metrów sześciennych pomieszczenia przypadających na jednego użytkownika. Trzeba też pamiętać, że badanie opublikowane w Nature jest ogólnym modelem matematycznym, który zakłada wiele uproszczeń: przede wszystkim określa prawdopodobieństwo zakażeń bazując na założeniu, że tam, gdzie jest duże zagęszczenie ludzi i odpowiedni czas ich przebywania, tam zakażeń będzie najwięcej. Nie bierze pod uwagę stosowanych zabezpieczeń i narażenia np. nie różnicuje ryzyka w sklepie i przychodni lekarskiej. Badanie także w żaden sposób nie odnosi się do faktycznej częstości zakażeń w danych miejscach użyteczności publicznej, bo jej nie badano - tylko modeluje zagęszczenie ludzi i na tej podstawie szacuje prawdopodobieństwo zakażeń. Wszystkie miejsca użyteczności publicznej zostały wrzucone do jednego worka. A przecież nie sposób pod kątem ryzyka zakażenia zestawiać ze sobą poczekalni przychodni medycznej – gdzie idą osoby chore, sklepu spożywczego, gdzie pojawiają się też ludzie z objawami chorobowymi np. katarem – z klubem fitness, gdzie osoba o gorszym samopoczuciu się nie pojawia. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę osoby bezobjawowe, to w ich przypadku ryzyko przekazania wirusa jest znacznie mniejsze niż w przypadku osoby objawowej. Obiekty sportowo-rekreacyjne zapewniają odpowiedni dystans, czego np. nie zapewniają sklepy, a przecież tych nikt nie zamyka.
Autorzy publikacji sami zdają sobie sprawę z niedoskonałości swojego badania. Po pierwsze, nie analizowali wszystkich punktów, w których mogło dochodzić do zakażenia, po drugie analizowano tylko osoby z telefonami komórkowymi, co pomija liczną grupę osób, w tym małe dzieci czy osoby starsze i jest uproszczeniem nie przystającym do realnego świata. Przypomnę, podstawowe znaczenie w badaniu ma mobilność ludzi i liczba odwiedzonych punktów. Autorzy artykułu z „Nature” w swoich wnioskach zalecają przede wszystkim ograniczenie zatłoczenia punktów przez zmniejszenie liczby użytkowników, dystrybucję żywności z pominięciem zatłoczonych supermarketów, lepszy dostęp do testów, płatne chorobowe, by chorzy zostali w domu oraz poprawienie wentylacji w miejscach pracy, gdzie obecność jest konieczna. W Polsce zrealizowaliśmy już większość z wymienionych zaleceń. Na przykład wymieniane jako potencjalne źródło zakażeń w artykule siłownie i kluby fitness, u nas takim zagrożeniem nie są – bo w przeciwieństwie do USA nie są to zatłoczone obiekty (limitowana w pandemii liczba użytkowników), są to pomieszczenia dobrze wentylowane, a ustawienie sprzętu gwarantuje zachowanie dystansu > 2 m, co minimalizuje ryzyko zakażenia. Wysoki rygor sanitarny zastosowany w siłowniach może być bezwzględnie przestrzegany, w sklepach zaś dystans społeczny jest pewnego rodzaju utopią.
Znacznie bardziej precyzyjną ocenę ryzyka w siłowniach przedstawia analiza norweskich naukowców - z zastosowaniem randomizacji, która znosi wpływ czynników zakłócających i jest najlepszym badaniem do oceny wpływu danego czynnika, w tym przypadku ryzyka korzystania z siłowni). Naukowcy w ciągu trzech tygodni obserwowali blisko 4 tysiące uczestników badania, którzy zostali podzieleni losowo na dwie grupy – jedną korzystającą z pięciu siłowni, oraz drugą, która nie przychodziła do tego typu miejsc. Okazało się, że wśród osób biorących udział w treningach zachorowała tylko jedna osoba – zakaziła się w miejscu pracy. Badanie potwierdziło tym samym, że siłownie i kluby fitness, które są odpowiednio przygotowane, nie stanowią podwyższonego ryzyka epidemicznego. A jeśli kluby sportowe nie powodują zwiększenia ryzyka rozprzestrzeniania wirusa, to powinniśmy móc z nich korzystać. Bo w tych trudnych czasach wysiłek fizyczny jest jak najbardziej wskazany – zarówno dla wzmocnienia odporności organizmu, jak i naszego zdrowia psychicznego.