KONIECZNIE PRZECZYTAJ! Inteligenccy durnie z targowicy!
Kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej, odczytano to jako rzecz wspaniałą. Skoro jest coś tak wspaniałego, co nam się przytrafiło, to strażnicy tego stanu są z urzędu naszymi największymi przyjaciółmi. Dla polskiej targowicy są nimi z urzędu instytucje europejskie, niezależnie od tego, co by robiły i jak bardzo by Polsce szkodziły, a także najmocniejsi gracze europejscy, czyli Niemcy i Francja. Ilekroć dochodzi do konfliktu między rządem polskim a Komisją czy między rządem polskim a rządami niemieckim czy francuskim, to polska targowica zawsze – powtarzam, zawsze – będzie popierać tę drugą stronę i nigdy nie stanie w obronie rządu polskiego – mówi prof. Ryszard Legutko, filozof i eurodeputowany PiS, w rozmowie z Piotrem Lisiewiczem.
Targowica – to słowo pojawia się w polskim życiu politycznym częściej niż jeszcze niedawno. I już nie jest traktowane jako wyzwisko, lecz definicja postawy jednego z obozów politycznych. Na ile jest ona uprawniona?
Słowo „targowica” pojawia się często w publicystyce jako symbol jednoznacznej, skrajnie oburzającej zdrady. Tymczasem nie wyglądało to tak ani wtedy, czyli pod koniec XVIII wieku, ani później, ani dziś. Pamiętajmy, że Polska kilka wieków temu stała się raczej przedmiotem niż podmiotem politycznym, tak było na pewno już od początków XVIII wieku. Pojęcia „targowica” używam więc w sensie szerszym, opisowym, odnoszącym się do tego notorycznego naszego uzależnienia politycznego i mentalnego od obcych podmiotów. Ogromna część Polaków uważa dziś i uważała przez wiele lat, że stan naszej podległości i uzależnienia jest stanem naturalnym. Najpierw, czyli w wieku XVIII, stosunki w państwie stały się na tyle niefunkcjonalne, że aby cokolwiek załatwić, także rzeczy dobre, trzeba było się odwołać do potężnych sąsiadów. Później straciliśmy niepodległość i było jeszcze gorzej, bo staliśmy się zależni od zaborców. Czasami taka postawa była oczywistą zdradą, kiedy indziej kolaboracją, a niekiedy realpolityką. Przejawem tego samego myślenia był nawet odwołujący się do obcych potęg patriotyzm, jak wiara w Napoleona. „Bóg z Napoleonem, Napoleon z nami”, jak wołano entuzjastycznie w „Panu Tadeuszu”. Dwudziestolecie międzywojenne to był okres, w którym byliśmy znowu podmiotem, ale skończyło się to apokalipsą. I świadomość tej apokalipsy jeszcze ten syndrom pogłębiła. Powstało przekonanie, że jeśli kiedykolwiek próbujemy być samodzielni, fatalnie się to kończy. Później okupacja jedna, okupacja druga, dalej ta dziwna pół-okupacja. No i przekonanie, że już na zawsze musimy się jako słabsi dostosowywać do silnych i tylko z takiej pozycji coś możemy ugrać.
Jak ma się to do obecnej sytuacji Polski i zachowania opozycji wobec Unii Europejskiej oraz najbardziej wpływowych w niej państw?
Kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej, odczytano to jako rzecz wspaniałą. Znowu oddaliśmy wiele z naszej suwerenności, ale podmiotowi, o którym panowała powszechna opinia, że jest wspaniały. Zrealizowano marzenie, o które zabiegaliśmy od dziesięcioleci, a może od stuleci – straciliśmy wiele z naszej podmiotowości, lecz na rzecz wielkiej wspólnoty. Wprawdzie w tej wspólnocie – podobno – też mieliśmy swój głos, ale ilekroć mogło dojść do sytuacji konfliktowych, w których mieliśmy coś stracić, jak na przykład przy Traktacie Lizbońskim, to zawsze nam mówiono: przecież to jest wspólnota, a więc musicie ustąpić. Dla naszych dzisiejszych piewców walki z polską podmiotowością była to sytuacja wymarzona. Stąd właśnie bierze się nienawiść do rządów Prawa i Sprawiedliwości, która to partia chce podmiotowość polską wzmocnić. Zresztą dla porządku przypomnijmy, że idea podmiotowości wybuchła w czasach pierwszej Solidarności. To słowo było wtedy w częstym użyciu i wyrażało marzenia wielu Polaków. Ale ideę Solidarności potem przegraliśmy, a wraz z nią wrócił z triumfalnym hałasem syndrom targowicy.
Odnoszę wrażenie, że nie doceniamy, jak głęboko to przekonanie, że samodzielnie nie można, zakorzenione jest wśród postkomunistycznej inteligencji. PiS jest straszny, bo burzy ład, który zapewnił nam spokojne bytowanie. Ono tkwi w niej nawet głębiej niż nienawiść do PiS wynikająca z bieżących sporów.
A wzmacnia je przekonanie, że ten zewnętrzny suweren jest dobry. To nie jest Politbiuro sowieckie, to nie jest caryca Katarzyna, to nie jest Fryderyk Wielki ani nawet Napoleon. To nie jest też Anglia i Francja, nasi nieudani sojusznicy sprzed wojny. To jest coś najwspanialszego. Skoro jest coś tak wspaniałego, co nam się przytrafiło, to strażnicy tego stanu są z urzędu naszymi największymi przyjaciółmi. Dla polskiej targowicy takimi przyjaciółmi z urzędu są instytucje europejskie, niezależnie od tego, co by robiły i jak bardzo by Polsce szkodziły, a także najmocniejsi gracze europejscy, czyli Niemcy i Francja. Ilekroć dochodzi do konfliktu między rządem polskim a Komisją czy między rządem polskim a rządami niemieckim czy francuskim, to polska targowica zawsze – powtarzam, zawsze – będzie popierać tę drugą stronę i nigdy nie stanie w obronie rządu polskiego. A liczba takich ludzi nigdy, niestety, nie była w Polsce mała.