Krzysztof Pieczyński chciał zagrać główną rolę w sensacyjnym dramacie. Opowiedział, jak uderzył go nieznajomy mężczyzna. To akurat prawda. Gorzej z resztą relacji. Aktor – znany z wygłaszania skrajnie antyklerykalnych bredni – i tym razem próbował wtrącić ideologiczne wątki. No i wyszła tragikomedia!
Kilka dni temu w centrum Warszawy Pieczyński został zaatakowany – to bez wątpienia naganny incydent, którego sprawca powinien być ścigany przez wymiar sprawiedliwości. Problem w tym, że aktor natychmiast wykorzystał zdarzenie do światopoglądowych manipulacji.
– […] Mija mnie facet, który krzyczy do mnie „ty pedale”, „ty ubeku”. Ja mówię: „Może porozmawiamy, może pan mnie z kimś myli, o co chodzi?”. I wtedy zaczyna mnie kopać – relacjonował aktor (z wyraźnym siniakiem na twarzy) dziennikarce Polsat News. – Usłyszałem od niego, że w innych krajach takich jak ja się likwiduje.
„Według Pieczyńskiego atak na niego to konsekwencja nietolerancji panującej w Polsce, która jest »wpisana w religię chrześcijańską«” – można przeczytać na stronie stacji.
Później na facebookowym profilu Pieczyński napisał o napastniku: „podobni do niego mają dość nienawiści, żeby nieść przed sąd krzyż i chrystianizować Europę”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
No i stało się! Rycerz ciemności Pieczyński myślał, że zostanie męczennikiem, a tu...
Czyli przekaz jasny – przestępstwo popełniono z motywów ideologicznych, a jego ofiarą padł człowiek znany
z krytyki Kościoła. Ta teza szybko została zdementowana przez policję i prokuraturę. – Najpierw miało dojść do wymiany zdań, podczas których padły też epitety. Później doszło do szarpaniny i rękoczynów – przyznał portalowi Niezależna.pl asp. sztab. Mariusz
Mrozek z Komendy Stołecznej Policji. Nie ma wątpliwości, incydent nie miał nic wspólnego z polityką czy działalnością Pieczyńskiego.
Pomimo jego prób zrobienia z siebie męczennika. Mężczyzna, z którym się starł, w ogóle nie wiedział, kim on jest. Za to napastnik ten ma pewne problemy ze zdrowiem, a jego agresję wywołała... czerwona kurtka. A taką miał na sobie aktor.
Więcej w "Gazecie Polskiej Codziennie"