Pan Piotr ma upartą żonę. Prosi, błaga, namawia, a ona nic. Nie zgadza się i koniec. Pana Piotra aż skręca ze złości, ale żona jest nieprzejednana. Pan Piotr zwraca się więc po pomoc do dyżurnego seksuologa dużego portalu parentingowego. I dostaje instruktaż, jak z żony zrobić panią lekkich obyczajów - pisze Małgorzata Terlikowska.
„Nie, znaczy nie”. To zdanie agorowe media bardzo lubią cytować. Czytelniczkom na pewno już ono się utrwaliło. Jeśli kobieta mówi „nie”, to mówi „nie”, a nie „tak”. Każda inna interpretacja tego zdania wpisuje się już w kulturę gwałtu. I nie ma znaczenia czy chodzi o przygodny seks czy o seks w małżeństwie. Kobieta nie chce, mężczyzna nalega, to znaczy, że ją molestuje, a to już przestępstwo.
Przestępstwa jednak nie dopatrzyły się autorki internetowego poradnika dotyczącego seksualności publikowanego na portalu edziecko. Więcej, nie tylko nie skrytykowały autora pytania, ale z wielką troską i empatią pochyliły się nad jego problemem i szybko udzieliły mu stosownych rad.
Wspomniany pan Piotr ma problem. Jego żona nie chce się zgodzić na... seks grupowy. O żadnych trójkątach, czworokątach czy klubach dla swingersów nie chce słyszeć. Z kolei pan Piotr o niczym więcej nie marzy. Ale żona mówi nie. I biedny facet nie wie, co w tej sytuacji zrobić. Może zdradzić? A może są jakieś sposoby, żeby ją przekonać do tych fantazji?
Cóż, pan Piotr, o ile faktycznie istnieje, a nie jest wymysłem pań redaktorek, powinien być pogoniony na cztery strony świata. Istota małżeństwa nie polega na tym, by do łóżka zapraszać dodatkowe osoby. Seksualność w małżeństwie wymaga intymności i monogamiczności. Naprawdę ten pan chce oglądać, jak na jego oczach jego żona uprawia seks z innym mężczyzną, podczas gdy on w tym samym czasie robi to z inną kobietą? Naprawdę tak nisko trzeba upaść? Namawianie żony to czegoś takiego to gwałt na jej wrażliwości, psychice i intymności. Panie, które udzielają takich porad, powinny raczej panu Piotrowi wyjaśnić czym jest małżeństwo, na czym polega i że takie eksperymenty to raczej związku nie zcementują, tylko go rozwalą. Ale nie, to by było za proste.
Panie, które pochyliły się z wielką empatią nad fantazjami pana Piotra, w nosie mają jego żonę, jej emocje i potrzeby. Nie chce się zgodzić, znaczy… coś niedobrego dzieje się w małżeństwie, ewentualnie to echo wcześniejszych zaniedbań – po prostu nie przegadali przed ślubem sprawy seksu grupowego i teraz takie są skutki. Co więc mają zrobić? Mąż ma uszanować zdanie żony w tej niezwykle istotnej dla małżeństwa kwestii? Ależ skąd. Oni mają wypracować... kompromis. „Dobrze by było, gdyby spróbowali coś ustalić, bo może te potrzeby w nim dopiero się obudziły. Może znajdą kompromis – ona miałaby zrezygnować z kawałka swojej monogamii, żeby się zgodzić na to, żeby on miał inne relacje. A on potrzebowałby znaleźć takie rozwiązanie, żeby ona nie czuła się źle” - radzi pani seksuolog. Niech więc biorą karteczkę i negocjują – może nie czworokąt, a może tylko trójkąt? Świetnie, prawda. Nie ważna jest intymność, wyłączność, ważne jest zaspokojenie zboczonych potrzeb pana Piotra.
Podczas całej wypowiedzi pani seksuolog nie padło żadne zdanie na temat tego, jak ważna jest relacja seksualna dla małżeństwa, jak o nią trzeba dbać i się troszczyć, bo to obszar, na którym bardzo łatwo zranić drugą osobę. A rany zadane na tym tle przez osobę, wobec której stajemy w całej swojej intymności, bolą najbardziej. Zdrada to nie jest jedynie nieuczciwość, nad którą można przejść do porządku dziennego (no przecież facet miał fantazję, miał potrzeby, to musiał sobie ulżyć i się wyszumieć). Zdrada to zadanie głębokiej rany osobie, której ślubowało się wyłączność. To całkowite zaprzeczenie ideałom małżeństwa. To potraktowanie drugiej osoby całkowicie przedmiotowo, jak śmiecia. I niestety, jak śmiecia potraktowały kobiety kobietę, która chce być wierna swojemu mężowi, a nie zdradzać go na jego oczach.