– 3 lutego, niedługo, ma do mnie... ma mnie odwiedzić prezydent Macron, który jest jednym z tych, którzy uważają „dajcie sobie spokój z tą Polską-stwierdził marszałek Senatu Tomasz Grodzki podczas konferencji w Rzeszowie.
Grodzki chciał dzielnie, własną piersią, bronić Polski przed gniewem prezydenta Francji Emmanuela Macrona, który, jeszcze zanim objął urząd, czynił żenujące „wycieczki” pod adresem obecnych władz naszego kraju.
Na konferencji w Rzeszowie Grodzki przekonywał, że będzie musiał osobiście przekonywać Macrona, żeby „dać Polsce jeszcze jedną szansę”.
Okazało się jednak, że z przyjazdem prezydenta Francji do Polski jest trochę tak, jak w jednym z dowcipów o Radiu Erewań, którego słuchacz chciał się dowiedzieć, czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają mercedesy. Radio Erewań odpowiedziało, że to prawda, ale nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie mercedesy, ale rowery i nie rozdają, tylko kradną.
– Prezydent Macron nie przyjeżdża w celu odwiedzenia marszałka Senatu, przyjeżdża na spotkanie z polskimi władzami odpowiedzialnymi za prowadzenie polityki zagranicznej- poinformował w rozmowie z TVP Info wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk.
Jak dodał podsekretarz stanu w MSZ, choć francuski przywódca może spotkać się także z innymi politykami, to z polskiej konstytucji jasno wynika, że za politykę zagraniczną odpowiedzialny jest prezydent, Rada Ministrów oraz MSZ.
– Każde tego rodzaju spotkanie organizowane w ramach wizyt oficjalnych jest uzgadniane i treść tych rozmów powinna być konsultowana z MSZ, które przedstawia tak zwane tezy do rozmowy- wyjaśnił prof. Wawrzyk.
Innymi słowy: wydawało się, że nie da się mieć bardziej rozbuchanego ego niż Lech Wałęsa. A wtedy przyszedł marszałek Grodzki...