Francja jutro wybierze: lewaka albo proputinistę, czyli totalny zmierzch najstarszej córy Kościoła
Po raz pierwszy w historii Francuzi zagłosują w wyborach prezydenckich podczas stanu wyjątkowego spowodowanego wysokim alertem terrorystycznym. Na kilka godzin przed ciszą wyborczą sondaże nie dawały wyborczego zwycięstwa w pierwszej turze dwójce faworytów: Emmanuelowi Macronowi i Marine Le Pen. Po czwartkowym zamachu w Paryżu w weekend na ulice francuskich miast wyjdą dodatkowe oddziały policji i żołnierzy - czytamy w weekendowej "Gazecie Polskiej Codziennie".
Najnowszy sondaż serwisu Linternaute.com wskazuje, że na największe, 24-procentowe poparcie może liczyć kandydat centrystów Emmanuel Macron. Tuż za nim z wynikiem 22 proc. znalazła się przewodnicząca nacjonalistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen, a kolejne miejsca zajęli kandydat centroprawicy François Fillon oraz lider skrajnej lewicy Jean-Luc Mélenchon, których poprze prawdopodobnie ok. 20 proc. wyborców.
– Ostatni sondaż wskazuje, że różnica między czterema kandydatami właściwie mieści się w zakresie błędu statystycznego, przez co tak naprawdę nie można przewidzieć, kto przejdzie do II tury głosowania. Dodatkowo na dzień przed wyborami 35 proc. Francuzów twierdzi, że nie wie, na kogo odda głos, i zadecyduje o tym w ostatnim momencie. To sprawia, że sondaże mogą się okazać zupełnie niemiarodajne – komentuje francuski korespondent „Codziennej” Zbigniew Stefanik.
– Szacowana najniższa w historii frekwencja wynika z olbrzymiej niechęci Francuzów do klasy politycznej. Podobnie duże poparcie dla Marine Le Pen, Jeana-Luca Mélenchona oraz Emmanuela Macrona to dowód na to, że wyborcy nie ufają starym partiom ani schematom politycznym – dodaje Łukasz Jurczyszyn z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Niedzielne wybory prezydenckie odbędą się w cieniu zamachu terrorystycznego, do którego doszło w czwartek późnym wieczorem. Na paryskich Polach Elizejskich 39-letni mężczyzna z kryminalną przeszłością oddał strzały do patrolujących centrum francuskiej stolicy policjantów. Jeden z funkcjonariuszy został śmiertelnie ranny, a kolejnych dwóch w ciężkim stanie trafiło do szpitala. Do agresji przyznało się Państwo Islamskie, które poinformowało, że zbrodni dopuścił się jeden z ich żołnierzy, Abu Yousif, zastrzelony w czasie ataku przez funkcjonariuszy. W piątek policja zatrzymała trzy osoby z rodziny ekstremisty, które pomagały mu w organizacji zamachu.
– Widzimy, że ze strony obecnie rządzących we Francji socjalistów następuje bagatelizowanie zagrożenia terrorystycznego. Potwierdzeniem tego jest fakt, że zamachowiec z Paryża, który w czwartek wieczorem ostrzelał policjantów, był dobrze znany francuskim służbom – przekonuje Witold Repetowicz, ekspert z serwisu Defence24.pl.
– Ostatnie incydenty w postaci podpalenia siedziby komitetu Marine Le Pen, nieudanego zamachu na François Fillona czy czwartkowej strzelaniny wskazują, że bezpieczeństwo podczas niedzielnych wyborów nad Sekwaną jest zagrożone. Z jednej strony można się obawiać konfrontacji sympatyków poszczególnych partii, a z drugiej – nad krajem ciąży widmo terroryzmu – relacjonuje francuski korespondent „Codziennej” Zbigniew Stefanik. – W niedzielę na francuskie ulice wyjdzie 50 tys. funkcjonariuszy policji i wojskowych – dodaje.
Po czwartkowym zamachu w Paryżu Marine Le Pen oraz François Fillon zawiesili swoją kampanię wyborczą i odwołali planowane na piątek spotkania przedwyborcze. W sobotę na terenie całej Francji obowiązuje cisza wyborcza.
Przed Państwem okładka weekendowego wydania #GPC.https://t.co/Fx6U5KwA8S - #GazetaPolskaCodziennie pic.twitter.com/y5jgWDfV7S
— GP Codziennie (@GPCodziennie) 21 kwietnia 2017