Dokument, na którym jest wyrażona wola obywatela, powinien być pod pełną kontrolą od momentu przekazania do czasu jego dotarcia do komisji wyborczej. Nie dotyczy to tylko głosowania korespondencyjnego, tylko kart do głosowania jako takich. Ta sprawa jest niezabezpieczona w skali całego kraju – mówił na antenie Telewizji Republika Marcin Dybowski z Ruchu Kontroli Wyborów.
– W skali całego kraju urzędnicy miast, gmin, konsulatów „zaopiekowali” się tymi kartami,
te karty już w tej chwili są poza wszelką kontrolą – podkreślał. – One z drukarni powinny trafić tylko do rąk osób, które są powołane do tego, żeby je przeliczyć, a obecnie po drodze pojawia się przystanek – urzędy gmin, które dostają niezabezpieczone niczym, nieprzeliczone karty – tłumaczył.
Zauważył przy tym, że w urzędach, do których trafiają nieprzeliczone karty znajdują się pieczątki niezbędne do tego, żeby owa karta nabrała ważności prawnej. – Nie ma też monitoringu w lokalach urzędniczych – dodał.
Dybowski zwrócił również uwagę na to, że głosy oddane korespondencyjnie nie podlegają osobnemu przeliczeniu.
– Głosy oddane korespondencyjnie mają być zmieszane ze wszystkimi innymi głosami tak, że obwodowa komisja wyborcza ma zakaz policzenia tych głosów osobno. Nie możemy być przekonani, że ponad 99 proc. tych głosów nie jest oddane na jedynie słusznego kandydata, ponadto to jest korupcjogenne – stwierdził.