Dorota Kania: Nie wyobrażam sobie, by sprawą publikacji dokumentów przez Wałęsę nie zajęła się prokuratura
- Rodzi się pytanie, skąd Lech Wałęsa miał te dokumenty? To, że opublikował on je na swoim profilu na Facebooku potwierdza tezę, o której wszyscy wiedzieli, że bezprawnie przejął on te dokumenty (...) Jest to niezbity dowód i nie wyobrażam sobie, aby w tym momencie nie zajęła się tą sprawa prokuratura, ponieważ nawet jeśli miał prawo wglądu do tych dokumentów jako prezydent, to na pewno nie miał prawa posiadania ich w domu - mówi w rozmowie z portalem TelewizjaRepublika.pl dziennikarka śledcza, Dorota Kania. Kilka dni temu na swoim profilu na Facebooku Lech Wałęsa opublikował skan dokumentu UOP opatrzonego klauzula tajności.
"Skąd Wałęsa miał te dokumenty?"
Na swoim profilu na Facebooku Lech Wałęsa zamieścił skan dokumentu skierowanego przez kpt. Adam Hodysza, szefa gdańskiej Delegatury UOP do szefa Urzędu, Andrzeja Milczanowskiego. Dotyczy on sprawy zakupu przez bezpiekę w 1987 r. działki obok posiadłości Lecha Wałęsy w miejscowości Zdunowice. Sławomir Cenckiewicz zwrócił uwagę, że ta publikacja może mieć znamiona złamania prawa, a dokument miałby pochodzić z "kolekcji dokumentów >>wypożyczonych<< w latach 1992-1995".
- Ppłk Adam Hodysz był szefem gdańskiej Delegatury Urzędu Ochrony Państwa w czasie, gdy była przeprowadzana uchwała lustracyjna [Hodysz był szefem gdańskiej Delegatury UOP w latach 1990-1993 – red.]. Za jego czasów przygotowano zbiór dokumentów potwierdzających agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy i dokumenty te miały być przekazane do Warszawy. Tam też zostały przekazane. Została również przeprowadzona operacja „czerwona rtęć” gdzie pod pretekstem przejęcia materiałów radioaktywnych dokonano przeszukania domu byłego esbeka, kpt. Jerzego Frączkowskiego w 1993 r. W rzeczywistości chodziło o przeszukanie domu pod kątem teczek. Przejęto wówczas teczkę Lecha Wałęsy, dokumenty trafiły do UOP i potem do Warszawy - powiedziała Dorota Kania.
- Rodzi się pytanie, skąd Lech Wałęsa miał te dokumenty? To, że opublikował on je na swoim profilu na Facebooku potwierdza tezę, o której wszyscy wiedzieli, że bezprawnie przejął on te dokumenty. Jako prezydent bezprawnie miał przejmować dokumenty właśnie dotyczące jego przeszłości, korespondencję, jaka była prowadzona przez służby, i to, że zamieścił dokumenty do tej pory nieznane potwierdza tezę, że Lech Wałęsa przejął część dokumentów. Jest to niezbity dowód i nie wyobrażam sobie, aby w tym momencie nie zajęła się tą sprawa prokuratura, ponieważ nawet jeśli miał prawo wglądu do tych dokumentów jako prezydent, to na pewno nie miał prawa posiadania ich w domu. To były dokumenty oklauzulowane i sprawą tą natychmiast powinna zająć się prokuratura, chociażby z racji bezprawnego przechowywania dokumentów - podkreśliła dziennikarka.
Nie po raz pierwszy Wałęsa publikuje dokumenty UOP
O ujawnieniu przez Lecha Wałęsa dokumentów pochodzących z UOP i oznaczonych klauzulą tajności było głośno już w roku 2010 r., kiedy na swoim blogu były prezydent umieścił notatkę służbową UOP dotyczącą sprawy zakupu przez bezpiekę działki w Zdunowicach na Pomorzu, w pobliżu posiadłości Wałęsy. Nie brakowało głosów, że Lech Wałęsa dokonał tej publikacji bezprawnie, jednak we wrześniu 2010 Prokuratura Okręgowa w Gdańsku zdecydowała o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie domniemanego ujawnienia przez byłego prezydenta tajemnicy państwowej.
- Należy wziąć pod uwagę, kto wówczas rządził prokuraturą, że Platforma Obywatelska miała kolosalny wpływ na prokuraturę oraz to, że szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego był człowiek z nominacji PO, Krzysztof Bondaryk. Skoro służby i prokuratura były w rękach jednej partii, sprzyjającej Wałęsie, więc nie ma się co dziwić, że w taki sposób sprawa została rozwiązana. Trzeba podkreślić, że PO broniła Wałęsy. Trzeba przypomnieć słynną książkę „SB a Lech Wałęsa” Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, jak zabrał wówczas głos Donald Tusk, jak wręcz mówiono o odebraniu stopni naukowych, trzeba przypomnieć skandaliczne słowa ówczesnej minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbary Kudryckiej, dlatego to, że wtedy nie było żadnych konsekwencji, wcale mnie nie dziwi, bo PO zrobiła sobie ikonę z Lecha Wałęsy i istotne było dla partii to, by nie było żadnych konsekwencji w tej sprawie - stwierdziła Dorota Kania.
Dlaczego właśnie teraz?
Jaki jest zatem cel upublicznienia przez Wałęsę dokumentu właśnie teraz? Dorota Kania sugeruje, że może mieć to związek ze śledztwem prowadzonym przez białostocki IPN.
- Myślę, że jest to związane z jego obawami o konsekwencje wynikające ze śledztwa prowadzonego przez IPN w Białymstoku [dotyczącego domniemanego poświadczenia nieprawdy przez funkcjonariuszy SB w dokumentach dotyczących TW „Bolka” zabezpieczonych w tzw. szafie Kiszczaka – red.]. Ta sprawa bardzo niekorzystnie rozwija się dla niego, bo jak wiemy, Instytut Sehna stwierdził, że na dokumentach znalezionych w tzw. szafie Kiszczaka widnieje autentyczny podpis Lecha Wałęsy. Wałęsa tę autentyczność zakwestionował, więc chce pokazać się teraz w korzystnym świetle, wybielić się i przede wszystkim - chce rozgrywać sprawę śledztwa w Białymstoku.
Wałęsa publikuje dokument UOP. Cenckiewicz pyta: gdzie jest państwo prawa?
Z Dorotą Kanią rozmawiał Michał Dzierżak.