Okazuje się, że bardziej niż interwencjonizmu i rozpasania państwa nie lubimy prezesów, którzy o państwowe dbają jak o swoje. Chodzi o zmiany w zarządzie Orlenu i „trosce”, jaką media otoczyły pracowników spółki, na których czeka kuracja odchudzająca nowego prezesa.
W zeszłym tygodniu na stanowisko prezesa PKN Orlen rząd mianował Daniela Obajtka. Minister energii przeprowadził zmianę z charakterystyczną urzędniczą gracją, czyli bez żadnych wyjaśnień, zostawiając nam szerokie pole do spekulacji. I rozpoczęły się rozważania. Od politycznych rebusów z cyklu: kto za kim stoi i kogo kryje, przez spekulacje, że prezes Wojciech Jasiński nie chciał się pozbyć wiceprezesa Mirosława Kochalskiego, który ponoć miał swój udział w wyprowadzaniu warszawskich kamienic, po plotki, że odmówił budowy elektrowni atomowej. Wariant z elektrownią jest szczególnie zabawny. Projekt jest szacowany na 80 mld zł, co by oznaczało, że Orlen musiałby przez niemal 10 lat oddawać wszystko, co zarobi, i nie łacić nic pracownikom.
Wątków w sprawie przybywało z godziny na godzinę. Nad sprawą pani rzecznik, tej, co równie szybko się pojawiła, jak zniknęła, nie będę się zatrzymywał, bo i tak już od żony usłyszałem, że coś ci faceci za bardzo jej bronią. No to na wszelki wypadek nie bronię, bo i tak już nie ma kogo, ale zaskoczony byłem, jak szerokie spektrum najróżniejszych środowisk wyrażało zainteresowanie sprawą. Kolejne wpisy i teksty dziennikarzy, na co dzień z paliwami płynnymi mających tyle wspólnego, ile ich wizyty na stacji benzynowej, uderzały troską o pracowników Orlenu.
No cóż, pewnie mają powody do obaw. Gdziekolwiek pojawiał się prezes Obajtek, tam leciały głowy i rosły zyski. Nie wiem, co zrobiłby prywatny właściciel, gdyby przejął Energę, poprzednie miejsce pracy Obajtka, ale pewnie też zacząłby od redukcji etatów i przyglądania się niekorzystnym umowom handlowym.
Czytaj więcej w dzisiejszej „Gazecie Polskiej Codziennie”.