Totalna opozycja wiele obiecywała sobie po starcie do parlamentu prezydentów dużych miast. Nie tylko z dużą pewnością zdobyliby oni mandaty, ale także stali się lokomotywami list. Wydawało się więc, że z ich startu płyną dla totalsów same korzyści. Okazuje się jednak, że nie do końca.
W przypadku coraz bardziej realnej wygranej Zjednoczonej Prawicy, samorządowcy mieliby, co prawda raczej poselskie i senatorskie mandaty, ale opuściliby bez gwarancji bezpieczeństwa swoje dotychczasowe stanowiska, które zajęte by zostały przez komisarzy rządowych z PiS. Czy wszystko, co odkryliby oni w ratuszach w czasie kilkumiesięcznych - do wyborów samorządowych - rządów byłoby wygodne dla wcześniejszych włodarzy?
Zdaniem "Dziennika Gazety Prawnej" wizja komisarzy może powstrzymać przynajmniej część z samorządowców od objęcia mandatu.
Gazeta wylicza, że na liście samorządowców, którzy po jesiennych wyborach mogą zostać posłami lub senatorami, są m.in. Jacek Karnowski, prezydent Sopotu, Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia, Roman Ciepiela, prezydent Tarnowa, Andrzej Dziuba, prezydent Tychów, Jacek Wiśniewski, prezydent Mielca.
Jeśli ktoś z nich zdobędzie mandat, będzie musiał pożegnać się z karierą samorządową. I to na około sześć miesięcy przed wyborami samorządowymi. To zbyt krótki okres, by zarządzić wybory uzupełniające. Wówczas ustępujący premier powinien wyznaczyć w danym mieście lub gminie komisarza. "Jeśli wybory okażą się jednak zwycięskie dla opozycji, nowy szef rządu może wkrótce potem go odwołać i wskazać własnego" - czytamy w dzienniku.
"DGP" wskazuje na jeszcze jeden szczegół. "Jazda karuzelą bez trzymanki może przypaść na gorący dla samorządów moment układania przyszłorocznych budżetów. Ich projekty muszą być gotowe najpóźniej do połowy listopada" - czytamy.
Prof. Jolanta Itrich-Drabarek, dyrektor Centrum Studiów Samorządu Terytorialnego i Rozwoju Lokalnego na UW uważa, że nie byłoby problemu, gdyby wybory samorządowe odbyły się w pierwotnie zakładanym terminie, czyli jesienią tego roku. Zostały jednak przesunięte na wiosnę 2024 r.
- Wybrani włodarze nawet nie śmialiby kandydować do parlamentu, skoro niemal równocześnie zaufała im lokalna społeczność. Mogliby spokojnie zająć się budżetem i lokalnymi sprawami, a nie kampanią po kampanii - mówi "Dziennikowi".
Jeden z przedstawicieli Związku Miast Polskich powiedział gazecie, że mimo ewentualnej wygranej w wyborach parlamentarnych, część samorządowców może nie przyjąć mandatu. - Jeśli okaże się, że zostajemy w opozycji, to część osób nie zdecyduje się na bycie posłem i pozostanie na stanowisku burmistrza lub prezydenta miasta, co pozwoli uniknąć komisarza wyznaczonego przez przeciwny obóz polityczny - stwierdził.