Czy można nazywać przeciwnika politycznego "nekrofilem" i "psychopatą"? Żenujące tłumaczenia Kidawy-Błońskiej. Po prostu zero refleksji!
Zdaniem wicemarszałek Sejmu, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej przeciwników politycznych najwyraźniej można nazywać „psychopatami” i „nekrofilami”, jeżeli pozwala na to „kontekst”, a w ogóle chamstwo w debacie publicznej to wina PiS. W taki sposób można bowiem zinterpretować część dużego wywiadu kandydatki Platformy Obywatelskiej na prezydenta dla portalu Onet.pl.
Prowadzący rozmowę dziennikarze Onetu, Witold Jurasz i Janusz Schwertner zapytali polityk o wywiad z 2010 r. dla „Plus Minus”. Był to czas wyborów prezydenckich, które wygrał Bronisław Komorowski, wówczas nie tylko kandydat PO na prezydenta, ale i marszałek Sejmu pełniący obowiązki głowy państwa po śmierci urzędującego prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej. Kidawa-Błońska, wtedy rzeczniczka sztabu Bronisława Komorowskiego, udzieliła redaktorowi Robertowi Mazurkowi wywiadu, w którym próbowała usprawiedliwiać skandaliczne wypowiedzi partyjnych kolegów i autorytetów wspierających kandydata PO na temat prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego. Pod adresem kandydata Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta, który dopiero co stracił brata bliźniaka, padały m.in. takie określenia jak „psychopata” czy „nekrofil”- nie tylko ze strony polityków pokroju Janusza Palikota, ale również tzw. „ludzi kultury”.
– Nie widzi pani w określeniach „psychopata” i „nekrofil” agresji? – pytali dziennikarze Onetu, nawiązując do rozmowy z 2010 r.. Wicemarszałek stwierdziła, że wszystko „zależy od kontekstu”. Redaktorów ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała, więc zadali pytanie, czy jest kontekst, który pozwala używać takich słów.
– Jeżeli zachowania polityka na to wskazują…- stwierdziła kandydatka PO na prezydenta. Dziennikarze Onetu zwrócili uwagę na liczne apele, aby nie używać w debacie publicznej sformułowań stygmatyzujących osoby chore.
– Nie powinno się używać takich słów i ja ich nie używam, ale słowo „psychopata” definiuje pewien rodzaj nagannych zachowań-oceniła polityk. W podobny sposób odniosła się również do sytuacji, która miała miejsce na uroczystościach z okazji stulecia Zaślubin Polski z Morzem w Pucku, kiedy to grupa osób gwizdała podczas wystąpienia prezydenta Andrzeja Dudy. Kidawa-Błońska podkreśliła, że ona sama nie gwizdała, za to w ostatnich latach była wielokrotnie wygwizdywana i opluwana.
– Ze strony PiS pojawiło się przyzwolenie dla zachowań i słów, których nie akceptuję – prezes rządzącej partii pozwala sobie na stwierdzenie, że ja mam zdradziecką mordę. Politycy PiS nie mają moralnego prawa, żeby dzisiaj oburzać się, że spotyka ich to, co sami stworzyli- dodała, „zapominając” najwyraźniej, że emocjonalne słowa lidera Prawa i Sprawiedliwości o „zdradzieckich mordach”, tak chętnie wykorzystywane przez opozycję jako rzekomy przykład „mowy nienawiści” stosowanej przez polityków PiS, były w istocie wypadkową wielu lat używania przez polityków opozycji, a także jej sympatyków i autorytety, określeń typu „nekrofil” i „psychopata”, zakłócania miesięcznic smoleńskich, wybiórczego cytowania śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego (znieważanego i wyśmiewanego przez polityków i sympatyków PO także już za życia) tylko po to, aby sprowokować jego brata, „żarcików” o „krwawej Mary” lub „Zimnym Lechu” czy przypisywanie braciom Kaczyńskim odpowiedzialności za katastrofę smoleńską.
Na to wszystko dziwnym trafem Małgorzata Kidawa-Błońska i jej partyjni koledzy jakoś nie zwracali uwagi. A może, jeżeli tak bardzo ubolewa się nad podzielonym polskim społeczeństwem, regularnie wygłasza pensjonarskie frazesy o tym, że niedługo będziemy mieć w Polsce "Romeo i Julię", naprawdę wypadałoby najpierw przyjrzeć się sobie, a później dopiero perfidnie wyciągać emocjonalne słowa przez lata prowokowanego polityka. Najwyraźniej opozycji na taką refleksję jednak nie stać, choć od wicemarszałek Sejmu naprawdę można wymagać nieco więcej.