– w Stanach Zjednoczonych, w momencie, w którym kandydat uzyskuje już nominację swojej partii, wszystkie służby ruszają i sczyszczają wszystkie archiwa, dlatego, że od tej chwili życiorys kandydata nie jest już jego życiorysem, tylko świadczy o państwie całym – mówił w RMF FM były opozycjonista Zbigniew Bujak, podkreślając, że chciałby, żeby tak było też w Polsce.
– To polską politykę bardzo osłabia. To pozycję wszystkich polskich polityków bardzo osłabia i pozycję tego rządu też osłabia – mówił o ujawnieniu informacji o odnalezionych w domu Czesława Kiszczaka dokumentach, które są dowodem na współpracę Lecha Wałęsy z SB. – Mnie bardzo odpowiadają te procedury, które obowiązują w Stanach Zjednoczonych, w Anglii, w tych innych, poważnych krajach – dodawał, zaznaczając, że tam niszczy się dokumenty dotyczące przeszłości osób, które obejmują wysokie stanowiska państwowe.
Jak podkreślał były opozycjonista, środowisko "Solidarności" wiedziało o kontaktach Lecha Wałęsy z SB, a on sam twierdzi, że ta współpraca tylko go uwiarygodniła.
– Nigdy nie mieliśmy wątpliwości, co do współpracy Lecha Wałęsy z SB. Wiedzieliśmy, że do 1976 roku była. Chyba wszyscy wiedzieli o tym od lat. Ja wiedziałem od początku roku 80., jeszcze przed sierpniowym strajkiem – stwierdził. – Mieliśmy żelazną zasadę – najwyższe zaufanie mają nie ci, którzy nie mieli nic wspólnego z SB, ale ci, którzy współpracę zerwali. Mając świadomość, że Wałęsa zerwał taką współpracę, wiedzieliśmy, że on jest już zaszczepiony na ich metody działania – dodawał Bujak.
Dopytywany, czy to koniec „mitu Lecha Wałęsy”, stwierdził, że ta sytuacja tylko „osłabia mit założycielski "Solidarności".
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Wałęsa zabrał głos ws. doniesień IPN: Nigdy nie współpracowałem z SB. Nigdy nie brałem pieniędzy
"Pomagałem Kiszczakowi w przewiezieniu kartonów z dokumentami". Jest kolejne archiwum SB?