Nakręć to jeszcze raz Mel | Recenzja filmu „Przełęcz ocalonych”
Już w piątek na ekrany polskich kin wchodzi najnowszy film w reżyserii Mela Gibsona - „Przełęcz ocalonych”.
Mel Gibson powraca na salony i to w wybornym stylu. Utalentowany reżyser i aktor, przez dłuższy czas poddany był ostracyzmowi w środowisku amerykańskiego show biznesu, a wszystko to w związku z awanturami domowymi i aktami przemocy, jakich Gibson miał dopuszczać się na najbliższych. Dzisiaj wydaje się, że kłopoty Gibsona należą do przeszłości i 60-letni reżyser powraca do elity.
Głównym bohaterem „Przełęczy ocalonych” jest Desmond Doss, chłopak który podobnie jak wielu rówieśników postanawia zaciągnąć się do armii, by podjąć służbę na jednym z wielu frontów II wojny światowej. Jest jednak pewien szkopuł – Doss jest adwentystą dnia siódmego, jego wyznanie zabrania mu nosić broń i nawet oblicze zagłady cywilizacji nie pozwala mu zmienić sztywnych zasad moralnych. Do tego dochodzi dramat osobisty – ojciec Desmonda jest weteranem I wojny światowej, która wywarła na niego olbrzymi wpływ, a trauma doprowadziła do alkoholizmu, w tej roli rewelacyjny Hugo Weaving.
Bieg akcji łatwo przewidzieć – Doss jako odmieniec musi swoją postawą udowodnić kolegom z oddziału, że zasługuje na bycie jednym z nich, pojawiają się problemy z „twardogłowymi” oficerami, którzy nie chcą Dossa w wojsku, w końcu dochodzi do praktycznego sprawdzianu i Desmond okazuje się prawdziwym bohaterem. Historia jest prosta, potrafi jednak porwać za serce, a siła wiary w słuszność swojego postępowania może budzić podziw. Ciekawe wydaje się również zestawienie Dossa z fanatycznym generałem japońskim – obaj są zacietrzewieni w swojej postawie, jednak jak różny jest kierunek w którym biegną ich przekonania…
Film od strony technicznej jest bardzo dobry. Świetnie w roli nieco oderwanego i mało życiowego Dossa spisał się Andrew Garfield, uwagę przykuwa wspomniany już Weaving, dobre rolę odegrali grający wojskowych Sam Worthington i Vince Vaughn. Świadectwo wojny, jak to u Gibsona, jest wstrząsające. Naturalizm scen dziejących się na Okinawie przeraża. Wojna w wykonaniu Gibsona obdarta jest z wszelkiej romantyczności, to krwawa jatka i odbieranie życia przy pomocy bagnetu, kuli czy miotacza ognia.
„Przełęcz ocalonych” jest filmem mocnym, porywającym za serce. Historia Desmonda Dossa pozwala przywrócić wiarę w człowieka jako indywidualności, nawet w czasie masowej śmierci. Jednak temat roli pacyfisty na froncie jest tematem, który może zostać poddany pod dyskusję. Doss ocalił kilkudziesięciu kolegów, ale jak ocenilibyśmy jego postać gdyby było odwrotne i gdyby przez to, że nie pociągnął w odpowiednim momencie za spust ludzie straciliby życie? Czy miejscem Dossa był front? Można wszak mieć wkład osobisty w wojnę nie będąc bezpośrednio w obszarze walk. Czy postać Dossa nie tworzy niebezpiecznego precedensu? Łatwo przewidzieć co może się stać jeśli każdy żołnierz będzie wykonywał tylko te rozkazy, które zgadzają się z jego sumieniem.
Mateusz Kosiński