Ograniczenie - nawet o 90 proc. jak tego chce wiceministra Zielińska - emisji CO2, to tylko półśrodki, by nie powiedzieć - plaster, który nie może zaradzić katastrofie klimatycznej (ale nie tylko) Ziemi. Jeśli ludzkość ma być konsekwentna to, dla dobra naszej planety, powinna z niej zniknąć. Tak przynajmniej uważa powstały w 1991 roku w USA Ruch na Rzecz Dobrowolnego Wymarcia Ludzkości.
Ruch na Rzecz Dobrowolnego Wymarcia Ludzkości (Voluntary Human Extinction Movement - VHEMT) postuluje zaprzestanie prokreacji w celu "wygaszenia" gatunku ludzkiego. Założycielem organizacji jest Les U. Knight, który, chcąc dać świadectwo antynatalistycznym poglądom, sam... wysterylizował się w wieku 25 lat.
77-letni obecnie Knight w udzielonym niedawno wywiadzie dla brytyjskiego dziennika Metro wyznał: "Widziałem, co ludzie robią z planetą i zdałem sobie sprawę, że najlepszą rzeczą dla ziemskiej biosfery byłoby wyginięcie naszego gatunku".
Knight ubrał to przekonanie w ramy organizacyjne - Voluntary Human Extinction Movement (VHEMT), luźną sieć osób, które wierzą, że przeludnienie jest głównym czynnikiem dewastacji środowiska. Ludzi, ostrzegają zwolennicy Knighta, jest coraz więcej (obecnie 8,2 mld), gdy populacja dzikich zwierząt i roślin zmniejszyć się miała w ciągu ostatnich 50 lat o 70 proc.
„Żyjmy długo, a potem wymrzyjmy”, głoszą amerykańcy aktywiści Voluntary Human Extinction Movement. Ma to być ich recepta na zdrową Ziemię. Ziemię już bez ludzi.
Źródło: metro.co.uk, vibez.pl, wikipedia