Rok po masowych protestach Libańczyków spowodowanych załamaniem gospodarczym, place kiedyś pełne demonstrantów są puste, a obozy dla protestujących stoją puste.
Pandemia się rozprzestrzenia, bezrobocie rośnie, a stolica wyraźnie niszczeje z powodu ogromnej eksplozji w sierpniu, która pozostawiła po sobie tysiące bezdomnych.
Dany Mortada, 28-letni aktywista, znalazł się wśród setek tysięcy osób, które tygodniami maszerowały ulicami Bejrutu i innych miast w 2019 roku.
- Rewolucja nadal istnieje w sercu wielu ludzi - powiedział Mortada przed siedzibą rządu, gdzie biwakował podczas przemarszów - mówił dla Reutersa.
Liban nadal nie ma rządu, który mógłby stawić czoła najgorszej sytuacji kryzysowej, z jaką borykał się od czasu wojny domowej w latach 1975-90.
Tymczasem jego rezerwy gotówkowe są niebezpiecznie niskie, głód prześladuje rodziny z klasy średniej, waluta załamała się i nie ma wystarczająco dużo pieniędzy, aby naprawić zniszczenia ludzkie i materialne pozostawione po wybuchu w porcie w sierpniu 4 sierpnia.
Po tej tragedii, w wyniku której zginęło blisko 200 osób, a tysiące odniosło obrażenia, młodzi wolontariusze postanowili pomóc w usunięciu gruzów i udzielić wsparcia 300 tysiącom osób bezdomnych.
Osoby dotknięte bezrobociem, biedą i głodem polegają teraz na agencjach pomocowych, lokalnej filantropii i organizacjach pozarządowych (NGO), które nie mają wyjścia z kryzysu w zasięgu wzroku.