Cztery razy z rzędu, dzień po dniu. Rosyjskie lotnictwo znów prowokuje. Władimir Putin daje mocno do zrozumienia: wracamy do konfrontacyjnej polityki wobec USA. Także w sferze militarnej - pisze Antoni Rybczyński w "Gazecie Polskiej".
Po dwuletniej przerwie rosyjskie bombowce strategiczne zdolne do przenoszenia broni jądrowej znów pojawiły się w bezpośrednim sąsiedztwie granic Stanów Zjednoczonych i Kanady. Rosyjskie bombowce Tu-95 Bear (Niedźwiedź) namierzono tam trzy razy. Dwa razy niedaleko Aleutów i raz w pobliżu kontynentalnej części Alaski i Kanady. Do incydentów doszło 17, 18 i 20 kwietnia. Dodatkowo, w tym samym rejonie, 19 kwietnia, pojawiły się rosyjskie samoloty Ił-38 przeznaczone do zwalczania okrętów podwodnych.
Ostatnio takie loty Rosjanie regularnie przeprowadzali w latach 2012–2014, zanim nie uziemiono na pewien czas Tu-95 po katastrofie, do której doszło 8 czerwca 2015 r. Wtedy jeden z bombowców wypadł z pasa startowego i stanął w ogniu – zginął jeden członek załogi, rannych zostało kilku innych.
Intruz w ADIZ
Pierwsza wizyta nieproszonych gości miała miejsce 17 kwietnia. Amerykańskie dowództwo poderwało dwa „niewidzialne” F-22 Raptor, samolot wczesnego ostrzegania E-3 Sentry AEW oraz „latającą cysternę” KC-135, aby przechwycić dwa bombowce Tu-95, które pojawiły się na południowy zachód od wyspy Kodiak. Amerykanie wylecieli z bazy Elmendorf-Richardson i przechwycili Rosjan wewnątrz Strefy Identyfikacji Obrony Powietrznej (ADIZ). ADIZ to „przestrzeń powietrzna nad lądem lub wodą, w której dokonuje się identyfikacji, lokalizacji i kontroli cywilnego lotnictwa w interesie bezpieczeństwa narodowego”. To rodzaj strefy buforowej, która pozwala zidentyfikować obcy samolot, zanim dotrze do właściwej przestrzeni powietrznej państwa. Tak naprawdę jakikolwiek samolot lecący wewnątrz tej strefy bez autoryzacji może być zidentyfikowany jako zagrożenie i potraktowany jako wrogi lot, co prowadzi do przechwycenia i wizualnej identyfikacji (VID) przez myśliwce.
Przez 12 minut Rosjanie lecieli wzdłuż Aleutów na południe w asyście amerykańskich myśliwców, po czym zawrócili. Niecałą dobę później znów w pobliżu Alaski pojawiła się para Niedźwiedzi. Tym razem śledził je już tylko samolot wczesnego ostrzegania E-3 Sentry, myśliwców nie podrywano. Podobnie jak następnego dnia, gdy w tym samym rejonie zjawił się patrol lotnictwa morskiego Rosji: dwie maszyny typu Ił-38. Na tym się jednak prowokacje nie skończyły. 20 kwietnia znów strategiczne bombowce Tu-95 wleciały do Alaskańskiej ADIZ około 700 mil morskich na południowy zachód od Anchorage. Znacznie dalej od granicy niż to było w poprzednich dniach. Amerykanie poderwali jednak dwa F-22. Gdy amerykański system wczesnego ostrzegania na Alasce zarejestrował dwa Tu-95 zbliżające się z zachodu ku granicy Kanady, alarm podnieśli też Kanadyjczycy – samolotów z czerwono-niebieską gwiazdą nie widziano tu od grudnia 2014 r. – podrywając na wszelki wypadek dwa myśliwce CF-18.
Biały Dom nie przecenia wagi tych czterech lotów, mówiąc, że „to nic nadzwyczajnego”. Rzecznik Pentagonu kapitan Jeff Davis uspokajał zaś: „Wszyscy oni zachowali się bezpiecznie, profesjonalnie i z respektem dla powietrznego terytorium USA”. Trudno jednak nie zauważyć, że prowokacje miały miejsce krótko po wizycie szefa amerykańskiej dyplomacji w Moskwie. Rex Tillerson rozmawiał z Putinem i Siergiejem Ławrowem i wrócił z jasną informacją: najgłębszy od lat kryzys w relacjach Stanów Zjednoczonych i Rosji to fakt. Wznowienie powietrznych patroli w pobliżu granic USA ostatecznie potwierdza, że po rakietowym ataku U.S. Navy na bazę sił Asada w Syrii Kreml porzucił wyczekującą postawę wobec nowej amerykańskiej administracji. Od zaprzysiężenia Trumpa rozczarowanie Kremla pogłębia się z każdym miesiącem. Szybkiemu ochłodzeniu relacji politycznych towarzyszy powrót do konfrontacyjnej polityki militarnej, charakterystycznej dla lat 2014–2016. Przykładem było pojawienie się (dwukrotne) rosyjskiego okrętu szpiegowskiego „Wiktor Leonow” niedaleko wschodniego wybrzeża USA oraz prowokacje rosyjskich samolotów wobec amerykańskiego niszczyciela USS Porter na Morzu Czarnym. Z tego samego zresztą niszczyciela wystrzelono potem tomahawki na bazę Asada.
Rosja twierdzi, że „regularnie prowadzi misje patrolowe nad neutralnymi wodami Arktyki, Atlantyku, Morza Czarnego i Pacyfiku”. Cztery loty w ciągu czterech dni z rzędu to demonstracja ze strony Putina, który pokazuje, że Rosja ma ambicje bycia mocarstwem globalnym, że Rosjanie są wszędzie i znów, jak za ZSRS, poszerzają granice swojej militarnej obecności. Rosjanie latają też w pobliżu granic sojuszników Ameryki. W kwietniu Japonia musiała czterokrotnie podrywać swoje myśliwce.
WIĘCEJ W :
Nowy numer "Gazety Polskiej" już jutro w kioskach!#UJAWNIAMY: „BYŁY DWIE UMOWY #SKW Z #FSB”.https://t.co/ZvUGL4Jq7k - #GazetaPolska pic.twitter.com/w0m5VpwcZs
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 3 maja 2017