Sielankowa niemal atmosfera na linii Korei Północnej i Południowej w ostatnich dniach była coraz bardziej namacalna. Ocieplenie relacji Kim Dzong Una oraz Donalda Trumpa w mediach urosło do rangi fenomenu, które miało być sfinalizowane nagrodą Nobla dla lidera Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że reżim znów pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych powróciło do dawnych metod komunikacji. Komuniści z Korei Północnej ostrzegli Amerykanów przed działaniami, które - zdaniem reżimu Kim Dzong Una - niweczą ostatnie zabiegi dyplomatyczne między oboma krajami koreańskimi. Wydźwięk komunikatu nie pozostawia złudzeń, mimo zmiękczenia przekazu komunistów w ostatnich tygodniach.
"Stany Zjednoczone celowo prowokują nas w chwili, gdy sytuacja na Półwyspie Koreańskim zmierza ku pokojowi i pojednaniu dzięki historycznemu szczytowi Północ-Południe i deklaracji z Panmundżom" – brzmi oświadczenie północnokoreańskiego MSZ opublikowanego przez państwową agencję KCNA.
Bliscy Kim Dzong Una oskarżają Amerykanów o wprowadzanie świata w błąd. Koreańczycy podtrzymują, że ich deklaracja pozbycia się technologii jądrowych nie jest konsekwencją surowych sankcji nałożonych na kraj.
"Akt ten nie może być interpretowany inaczej niż jako niebezpieczna próba zrujnowania ciężko wywalczonej atmosfery dialogu i sprowadzenia sytuacji z powrotem na prostą" - czytamy w oświadczeniu MSZ Korei Północnej.
Północnokoreański ton stał się ostry na chwilę przed spotkaniem Kim-Trump. Amerykański prezydent ogłosił, że ustalono już datę i miejsce szczytu, jednak wciąż są one utrzymywane w tajemnicy. Główny lokator Białego Domu potwierdził ostatnio, że nie zamierza na razie wycofywać się z sankcji. Wyraził także opinię, iż to jego twarde stanowisko pomogło w ponownym starcie procesu pojednania na Półwyspie Koreańskim.