Wśród palestyńskich przywódców przeważa pogląd, że zmarły w sobotę Ariel Szaron był zbrodniarzem wojennym oraz żal, że nie został za nie osądzony.
- Nasza pewność zwycięstwa wzrosła po śmierci tego tyrana. Palestyńczycy są dziś bardzo szczęśliwi z powodu śmierci przestępcy, którego ręce splamione są krwią naszego narodu oraz naszych przywódców tu i za granicą - oświadczył Sami Abu Zuri, rzecznik Hamasu. Przypomniał, że kilku przywódców tej frakcji zginęło w zamachach w czasie, gdy Szaron był premierem.
Dżibril Radżub z umiarkowanego Fatahu wyraził żal, że Szaron nigdy nie stanął przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Zasugerował też, że był on zamieszany w śmierć palestyńskiego prezydenta Jasera Arafata w 2004 r., który zdaniem wielu Palestyńczyków został otruty.
Były sekretarz generalny Fatahu Marwan Barguti zaznaczył, że choć nikt nie powinien "napawać się" śmiercią Szarona, to izraelski polityk "obrał drogę wojny i agresji". Dodał też, że Palestyńczycy nie mają "żadnych dobrych wspomnień" po byłym premierze Izraela.
- Palestyńczycy pamiętają, co Szaron zrobił i próbował zrobić naszemu narodowi i marzeniu o stworzeniu własnego państwa - powiedział przedstawiciel Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP) Abu Juself.
Krytycznie o Szaronie wypowiedziała się także organizacja Human Rights Watch. Jej Przedstawicielka na Bliski Wschód, Sarah Leah Whitson, zauważyła, że Szaron nie stanął przed sądem za swoją działalność polityczną, zwłaszcza za rolę, jaką odegrał w masakrze w obozach palestyńskich w Bejrucie.
W obozie dla uchodźców Kan Junis w Strefie Gazy zwolennicy dwóch radykalnych grup, Islamski Dżihad i Ludowe Komitety Oporu, zebrali się na głównej ulicy i skandowali "Szaron, idź do diabła". Palili przy tym wizerunki zmarłego polityka.