Nie ma na niej prezydenta Stanów Zjednoczonych, czy przywódcy innego światowego mocarstwa, ale jest Donald Tusk. "Pic na wodę, fotomontaż", tym starym młodzieżowym powiedzeniem, które Tusk zna pewnie z podwórka, można skomentować zaszczyt, jaki spotkał lidera koalicji 13 grudnia i peany pod jego adresem płynące z ust i spod piór żurnalistów uśmiechniętej Polski.
"Działacz podziemnej „Solidarności”, jeden z pierwszych przywódców młodej polskiej demokracji, założyciel partii, premier, a w końcu przewodniczący Rady Europejskiej, który w żadnej z tych ról nie przestał wierzyć w supremację demokracji", czytamy w przedstawiającej i promującej Tuska laudacji Niemki von der Leyen. "Po tym, jak byli działacze przeciwko reżimowi komunistycznemu w Polsce przejęli rząd w 2015 r. i zaczęli podważać praworządność oraz związki Polski z Unią Europejską, podjął wyzwanie. W 2021 r. ponownie został liderem partii, którą założył w 2001 r., a w 2023 r. w uczciwej i demokratycznej rywalizacji odzyskał władzę w swoim kraju" - nie kryje satysfakcji Niemka, która pean pod adresem swojego protegowanego kończy w równie podniosłym stylu: "Donald Tusk jest maratończykiem politycznym. Nauczył nas wszystkich, że nigdy nie jest za późno i że warto podejmować wszelkie wysiłki, aby stanąć w obronie naszej demokracji".
Niemka von der Leyen nie kryje satysfakcji, podobnie jak protuskowe krajowe media. Czy jednak w uhonorowaniu Tuska nie kryje się łyżka dziegciu? Magazyn „Time” podkreśla przecież, że ci, którzy znajdują się w setce najbardziej wpływowych osób, "są doceniani za zmienianie świata, bez względu na konsekwencje swoich działań". Podkreślmy - "bez względu na konsekwencje swoich działań".
Nominowanych do listy wskazuje międzynarodowa redakcja magazynu i osoby, które wcześniej się na niej znalazły. Ostateczny skład wspomnianej setki jest efektem wyboru wyłącznie redaktorów magazynu.