Za kilkanaście godzin 538 elektorów wybierze prezydenta USA. Teoretycznie zwycięzcę poznaliśmy dzień po wyborach obywatelskich - praktycznie jednak, tamte głosy oddawane były przez amerykanów na elektorów, którzy zadeklarowali poparcie dla konkretnego kandydata na szefa Białego Domu. Teraz elektorzy oddadzą swoje głosy a po wstępnej wygranej Donalda Trumpa pojawiły się apele o zablokowanie obecnego prezydenta elekta.
Według konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki i woli ojców założycieli, Kolegium Elektorów ma być mechanizmem bezpieczeństwa, który ma uchronić naród amerykański od niebezpieczeństwa wyboru „demagoga” i sprawić, że padnie on na osobę „posiadającą w stopniu wybitnym wymagane kwalifikacje” - jak chciał pierwszy minister finansów Ameryki Alexander Hamilton.
Liczba elektorów w poszczególnych stanach zależy od liczby jego ludności. Mający najwięcej mieszkańców stan Kalifornia ma aż 55 elektorów, natomiast małe stany Delaware czy Maine - tylko po trzech. We wszystkich stanach (poza Nebraską i Maine) zwycięzca wyborów otrzymuje wszystkie głosy elektorskie, niezależnie od liczby oddanych na niego głosów. Ani konstytucja USA, ani prawo federalne nie nakazuje elektorom, by głosowali w taki czy inny sposób.
Wyniki wyborów bezpośrednich mówią, że na Clinton zagłosowało o ponad 2,8 mln osób więcej niż na Trumpa, ale liczniejszych elektorów pozyskał Trump; przypadło mu 306 głosów elektorskich, a jego rywalce tylko 232. Do zapewnienia sobie prezydentury trzeba otrzymać poparcie większości, czyli 270 głosy elektorskie.
W mediach i na ulicach USA pojawia się wiele apelów o to, by elektorzy zmienili swoją wole głosowania i mimo wszystko zaufali Clinton.