Całą zachodnią część Europy, a ostatnio nawet Rosję, ogarniają kolejne zamachy terrorystyczne; niedługo trudno już będzie je zliczyć. Wizja islamskiej Europy przestaje być iluzoryczną, przyszłościową fantasmagorią wymyśloną przez eurosceptyków. Przestaje być niemożliwa - pisze w najnowszym numerze miesięcznika "Wpis" Dr Marek Klecel.
Islamska Europa staje się coraz bardziej realna i trzeba się z nią coraz poważniej liczyć. Radykalizujących się islamistów nie zatrzyma przecież tak słaby sprzeciw jak demonstracyjna żałoba, gesty polityków unijnej wspólnoty czy jak niegdyś antyislamskie karykatury, broń zaiste żałosna w swej śmieszności i, jak się okazało, zarazem kosztowna. Nie powstrzymają ich najbardziej nawet masowe protesty przeciw zamachom z udziałem wszystkich polityków europejskich maszerujących ulicami europejskich miast. To wszystko świadczy bowiem jedynie o bezradności, a także braku politycznych rozwiązań tego w istocie tragicznego dylematu, który kryje się za narastającym problemem islamu na starym kontynencie. Więcej, można by powiedzieć, że obecna polityka Unii Europejskiej dużo bardziej sprzyja islamizacji Europy niż ją przed tym chroni. Zwłaszcza po tak niezrozumiałym przełomie, jakim stała się imigracyjna polityka „otwartych drzwi” dla muzułmanów.
Fatalizm wolnościowej Europy?
Europa może być w przyszłości islamska w dwóch różnych wariantach, na drodze dwóch różnych procesów. Jeden z nich jest dłuższy, stopniowy, ale już postępujący. Jeśli nie zmieni się obecny stan rzeczy, w ciągu najbliższych lat nastąpi – jak przewidują demografowie – lawinowy przyrost ludności islamskiej przy nikłej dzietności ludności rdzennie europejskiej. Jeśli ludność islamska zdobędzie większe wpływy polityczne, a nawet przewagę w społeczeństwach, czego można spodziewać się najpierw w takich krajach jak Holandia czy Belgia, a później Francja, nie omieszka skorzystać z praw obywatelskich, jakie jej przyznano i siłą rzeczy zaprowadzi swój porządek. Będzie temu sprzyjać, a wręcz to umożliwiać i przyspieszać, dotychczasowa polityka europejska oparta na ideologicznych dogmatach wielokulturowej inżynierii społecznej, absolutnej już tolerancji dla każdej mniejszości i odmienności, co dzieje się przy swobodzie, a nawet prawie do unicestwiania własnej populacji drogą aborcji i eutanazji oraz jednoczesnej promocji wynaturzeń seksualnych. Skoro ten dłuższy proces islamizacji Europy obliczony jest na dalszą (choć niedaleką) przyszłość i w sposób naturalny dokonuje się przez pokolenia, trudniej mu nawet przeciwdziałać, zapobiegać czy go zatrzymywać. Bez gruntownej zmiany polityki obecnej UE i odwołania się do innych wartości niż dotąd głoszone i wprowadzane w życie będzie to niemożliwe.
Ten nieuchronny, jak się zdaje, proces wzmocni i przyspieszy drugi nurt, a mianowicie siłowy, czyli islamskie ataki terrorystyczne. Jako systematyczna metoda zastraszania już są skuteczne i ujawniają cała grozę przyszłej sytuacji w Europie. Oba te procesy nie są sobie przeciwne, mogą ze sobą współgrać. To prawda, że terror może wzbudzać strach nie tylko u Europejczyków, a ludność islamska też może protestować przeciw terrorowi niektórych swych pobratymców, ale nie przeciwstawi się swej tożsamości i polityczno-religijnemu fundamentalizmowi islamskiemu. Przecież nie wyrzeknie się swej religii, jak uczynili to w dużej części Europejczycy. Religia islamu, inaczej niż chrześcijaństwo, jest teokratyczna i polityczna, podporządkowuje sobie całe życie człowieka, również publiczne i polityczne. Nadzieja na zeświecczenie czy ateizację islamu jest złudna i pozbawiona podstaw, podobnie jak jego demokratyzacja.
Sytuacja ta już napędza błędne koło, bo z drugiej strony, w myśl propagandowego dogmatu o bezwzględnej tolerancji i integracyjnej wielokulturowości, powstaje reakcja przeciw tzw. islamofobii, czyli wszelkiemu krytycyzmowi wobec roszczeń islamu. Jednym słowem, terror trzeba potępić, ale islam tolerować, inkulturować, demokratyzować. Paradoks chce, że dzieje się to przy szyderczej „wolności słowa” i najwyższym krytycyzmie wobec chrześcijaństwa. Szczególnie katolicyzmu, który chciałoby się sprowadzić do pozycji islamu, choć wiadomo „ile dywizji ma Papież”. To uwikłanie w sprzeczności jest typowe dla lewicowo-liberalnej ideologii, która opanowała Europę, zwłaszcza zachodnią. Trudno będzie wytrwać w tej hipokryzji. Bojownicy o świecki porządek światowy i pełną wolność będą w rezultacie musieli bronić nie europejskiej tradycji, lecz fundamentalistycznej (rzeczywiście) religii islamu. Bronić wbrew swym przekonaniom i obrzydzeniu „państwem wyznaniowym”, potępiając jednocześnie rzekomo podobną wiarę chrześcijańską, co stanie się szczególnym paradoksem zwłaszcza w kraju pierwszej wielkiej rewolucji (Francji).
Gilotyna wolności
Sytuacją rewolucyjnego terroru Francuzi nie powinni być zdziwieni, są może bardziej niż inni do niej przygotowani. Podczas rewolucji XVIII wieku obalili cały poprzedni porządek, nie tylko króla, monarchię, ale i Kościół. W imię rozumu ludzkiego ustanowili nowy kodeks wartości, wprowadzając hasła „wolność, równość, braterstwo”. W ogniu rewolucji poległ rozum, a rozszalała wolność sprowokowała niekończący się terror. Tak więc nie sama tylko wolność (lub równość, dziś podobnie doprowadzona do absurdu w ruchu feministycznym i genderowym) wyzwolona z rozumu, praw i innych wartości tworzących Europę nie od trzech, ale od ponad dwudziestu stuleci może zapewnić porządek i trwałość ludzkich społeczeństw. Wolność nieokiełznana, pozbawiona treści i orientacji w wyborze między tym, co na podstawie dłuższego doświadczenia jest dla człowieka lepsze i gorsze, wolność sama dla siebie staje się nie tylko gestem pustej negacji, ale może prowokować terror i przemoc pod różnymi postaciami. Tak było w czasie Rewolucji Francuskiej, kiedy w pewnym czasie nie można już było zahamować spirali terroru, tak może być i dziś. Głupawe karykatury sprzed paru lat, obrażające wyznawców islamu i ich najwyższe wartości, powielane z desperacją godną lepszej sprawy (pominę już dwuznaczność moralną osiągniętego przy tym sukcesu kasowego), stają się mimowolnie karykaturą „wolności słowa”, rozpaczliwym dowodem bezsiły, bezradności i dezorientacji, a zarazem krzyczącym przeciwieństwem tolerancji, empatii i poszanowania inności.
Tak rozumiana i wykorzystywana wolność kończy się nie tylko porzuceniem elementarnych wartości porozumiewania się oraz kultury, ale, co widać także u nas, zwykłą brutalnością i wulgarnością. Cała głoszona przez dziesięciolecia postępowa prawda lewicowo-liberalna znalazła się w pułapce. Jedynym z niej wyjściem jest użycie własnej metody, którą stosowało się wobec innych – przekraczania schematów i tabu, głoszenie komunałów. Jest posłużenie się tą postępową ideologią i nie dającym się utrzymać pod wpływem doświadczenia i wewnętrznych sprzeczności schematyzmem myślenia oraz postrzegania rzeczywistości oraz poskromienia nieźle już rozrośniętych ambicji wychowywania, kształtowania całych społeczeństw w tym duchu.
Pomieszanie języków nienawiści
Jeśli wolność słowa i wypowiedzi miałaby ostatecznie polegać na swobodzie obrażania, wyszydzania i poniżania, byłaby to wolność destrukcji, zniszczenia, a także prowokacji i zła. Czy to nie jest czasem wolność do nienawiści? Czy jej ekspresja i język nie są już językiem nienawiści, z którym tak walczą ideolodzy i wychowawcy postępowej Europy? Czy tak urzeczywistniana wolność nie stoi w sprzeczności z propagowaną równie mocno – aż do cenzury – poprawnością polityczną? A przecież poprawność ta nie potrafi ustrzec się hipokryzji i skrajnego zakłamania: wolno obrażać islamistów i (zwłaszcza) chrześcijan, ale nie wolno mniejszości seksualnych. Karykatura Mahometa to objaw wolności słowa, ale karykatura geja to język nienawiści. Nie obrażając nikogo, to wyraz klasycznej moralności Kalego w nowoczesnym, postępowym przebraniu. Panujący dziś w Europie ideologiczny zestaw haseł i komunałów pełen jest wykluczających się sprzeczności, które podminowują życie społeczne i rodzą tym samym dalszą agresję.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.