Co najmniej 13 osób zginęło na Florydzie w wyniku tornad, podtopień i powalonych drzew spowodowanych przez huragan Milton - podała w czwartek telewizja CNN powołując się na lokalne władze. Prezydent Joe Biden stwierdził, że przygotowania do huraganu uratowały życie wielu ludzi, lecz ostrzegł, że często bilans ofiar śmiertelnych wzrasta już po przejściu burzy.
Najwięcej ofiar odnotowano dotąd w hrabstwie St. Lucie na wschodnim wybrzeżu Florydy, gdzie zginęło co najmniej sześć osób i gdzie w ciągu 90 minut zaobserwowano aż dziewięć trąb powietrznych. Dwie osoby zginęły w St. Petersburgu pod Tampą (przyczyny są nieznane), cztery w hrabstwie Volusia i jedna w hrabstwie Citrus, m.in. z powodu powalonych przez wichurę drzew.
Zniszczenia spowodowane przez huragan wciąż są szacowane. Gubernator Florydy Ron DeSantis przyznał, że choć huragan - określany potencjalną "burzą stulecia" - wywołał poważne zniszczenia, w tym pozbawienie prądu 3,4 mln mieszkańców, to stan uniknął najczarniejszego scenariusza, zaś fale sztormowe nie były tak ogromne, jak się obawiano. W wielu miejscach odnotowano podtopienia i powodzie, zaś w Tampie wiatr zerwał dach stadionu baseballowego, gdzie chronili się pracownicy służb ratowniczych.
DeSantis poinformował, że w ramach akcji służb uratowano 340 ludzi i 49 zwierząt domowych. Agencja Fitch Ratings oceniła wstępnie, że straty ubezpieczonego mienia wyniosły ok. 50 mld dolarów. Do czwartkowego wieczoru wciąż bez prądu było 2,9 mln mieszkańców i firm, mimo sprowadzenia do stanu jeszcze przed nadejściem Miltona dodatkowych 40 tys. elektryków z całego kraju.
Źródło: PAP