Awaria prądu w niektórych częściach Waszyngtonu pozbawiła elektryczności kilka budynków rządowych, w tym Biały Dom, Departament Stanu i ministerstwo sprawiedliwości oraz Kapitol. Wstępnie uznano, że przyczyną awarii nie był atak terrorystyczny.
W Białym Dom po kilku sekundach włączyły się zapasowe generatory; krótko później rzecznik Josh Earnest podał, że budynek wrócił już do regularnego zasilania.
Budynki Kapitolu natychmiast po wystąpieniu awarii przełączono na zasilanie awaryjne.
W Departamencie Stanu światła zgasły podczas codziennego briefingu prasowego. Rzeczniczka resortu Marie Harf dokończyła wygłaszanie komunikatu i odpowiadała na pytania dziennikarzy, przyświecając sobie latarką w telefonie komórkowym.
W niektórych miejscach awaria trwała krótko, w innych utrzymywała się dłużej, wymuszając ewakuację ludzi. Elektryczności został pozbawiony m.in. cały kampus Uniwersytetu Maryland w oddalonym o kilkanaście kilometrów College Park oraz kilka placówek muzealnego kompleksu Instytut Smithsona, które ewakuowano.
Waszyngtońskie przedsiębiorstwo transportowe podało, że z awaryjnego oświetlenia korzystały niektóre stacje metra, a w niektórych miejscach nie działała sygnalizacja świetlna.
Przedsiębiorstwo energetyczne Pepco, zaopatrujące w prąd rejon amerykańskiej stolicy, poinformowało, że odnotowało spadek napięcia spowodowany "problemem z linią przesyłową" oraz że trwają prace naprawcze w hrabstwie Charles, w sąsiadującym z Waszyngtonem stanie Maryland.
Przedstawiciele ministerstwa bezpieczeństwa narodowego w wydanym oświadczeniu podkreślili, że na razie nic nie wskazuje na to, by przyczyną awarii było "umyślne działanie na szkodę".
Według miejscowych mediów powodem była niewielka eksplozja w elektrowni w stanie Maryland.
Rzeczniczka resortu Robyn Johnson podała, że przerw w dostawach elektryczności doświadczyło ok. 8000 osób w Waszyngtonie.