„Obrońcy demokracji” w USA nie składają broni. Protesty uliczne przeciw wyborowi Donald Trumpa na prezydent Stanów przybierają na sile, a „New York Post” pisze o możliwym buncie elektorów.
„To nie nasz prezydent” - z takim hasłem w Stanach Zjednoczonych protestują przeciwnych wyboru Donalda Trumpa na prezydenta kraju. Manifestacje „amerykańskiego KOD-u” trwają już od trzech dni i przybierają na sile. Jako swój argument manifestujący przytaczają fakt, że Clinton otrzymała więcej głosów bezpośrednich niż Trump. Kandydat Republikanów otrzymał jednak więcej głosów elektorskich, co zgodnie z ordynacją wyborczą w USA jest wiążące dla wygranej w wyborach prezydenckich.
Protesty te w Portland przybrały charakter chuligański – manifestujący zaczęli obrzucać kamieniami policjantów, którzy nawoływali do opuszczenia mostu Morrison, na którym wstrzymywali ruch protestujący. Policjanci byli zmuszeni użyć broni, w wyniku czego ranny został jeden z manifestantów.
„New York Post” na swoich łamach rozważa sytuację buntu elektorów, czyli teoretyczny scenariusz, w którym Hillary Clinton mogłaby zostać prezydentem USA. Podczas wyborów na prezydenta USA, wyborcy nie głosują bezpośrednio na kandydatów, a na elektorów w stanach, którzy deklarują się poprzeć danego pretendenta do fotela prezydenckiego. Zbierają się oni następnie na Kolegium Elektorskim, podczas którego dokonują wyboru prezydenta na podstawie wcześniejszych deklaracji. Istnieje jednak teoretycznie instytucja „wiarołomnego elektora”, jednak dotychczas takie przypadki były precedensowe. W głosach elektorskich Trump pokonał Clinton 306 do 232.