Henryk Troszczyński ps. Murarz zmarł w niedzielę w Warszawie. Był ostatnim żyjący świadkiem odkrycia grobów polskich oficerów w Katyniu, żołnierzem Armii Krajowej, Powstańcem Warszawskim. Do samego końca spotykał się z młodzieżą i przekazywał im historię swojego życia, jednocześnie ucząc wartości i ideałów Armii Krajowej.
Pan Henryk w jednej z ostatnich dedykacji swojej biografii napisał: " Życie z lat dwudziestych wiodło mnie przez trudy i znoje- do nadziei, a śmierć stawała mi w poprzek. Wyrwany śmierci- Henryk Troszczyński".
Rzeczywiście jego życie było splotem wielu niesamowitych i wstrząsających zdarzeń. Wielokrotnie był "wyrwany śmierci".
Urodził się 28 lipca 1923 roku w Warszawie. Jesienią 1942 r. został skierowany przez Niemców jako przymusowy robotnik do pracy w okolice Katynia. Tam dowiedział się o mogiłach polskich oficerów pomordowanych przez Sowietów. Informacje przekazał Niemcom. Po powrocie do Warszawy brał udział w powstaniu warszawskim. Walczył w Zgrupowaniu Waligóry Armii Krajowej.
"Widziałem czaszki, gdzie stwierdzono, że strzelano w tył głowy, ponieważ otwory były z tyłu czaszki i z przodu czaszki. Wszyscy mieli ręce powiązane z tyłu sznurkiem, a niektórzy nawet drutem. Widziałem (mogę przekręcić nazwisko, bo nie pamiętam dokładnie) kobietę pilota – porucznik Mościcka – jej trupa widziałem, a przy niej, czego nie notuje historia (nie mogę tego spotkać), widziałem chłopca. Początkowo myślałem, że to matka z synem. Właśnie tego chłopca nie notuje historia, a ja go widziałem leżącego przy niej, wyciągniętego z dołu. Zwłoki były badane, z kieszeni wyjmowano dokumenty, różne przedmioty, wkładano do kopert, koperty i zwłoki były numerowane.
Wyjechałem z Katynia w czerwcu [1942 roku]. Wróciłem do Warszawy. W dalszym ciągu były odkrywane dalsze groby, ale to już później, po moim wyjeździe. Doły były odszukiwane w ten sposób, że były długie stalowe dzidy, na końcu których był stalowy haczyk i te dzidy wbijano w ziemię i wyciągano, a na haczyku znajdowały się strzępy zwłok, mundurów. Właśnie w ten sposób odkrywano groby. Byłem świadkiem."- mówił Henryk Troszczyński Archiwum Historii Mówionej MPW.
Podczas Rzezi Woli cudem ocalał jako jeden z nielicznych.
"Kiedy już wszystko było gotowe, oficer wyjął rewolwer z kabury, wystrzelił, i na ten znak warknął i zaterkotał karabin maszynowy, a my staliśmy pod ołowianym deszczem i śmierć nas kosiła"- mówił. Później stało się coś niespodziewanego, Pan Henryk po raz kolejny zostaje wyrwany śmierci, która była już tak blisko i na którą był gotów. "Tego, co się stało później, nikt nie mógł przewidzieć. Usłyszeliśmy znów tupot butów żandarmów, którzy przechodzili ulicą Wolską i usłyszeli karabin maszynowy. Wbiegli na podwórko, krzycząc, żeby nie rozstrzeliwać".
Dzięki tym wszystkim cudom w jego życiu, doczekał pięknej starości...