Z TYM TRZEBA NATYCHMIAST ZROBIĆ PORZĄDEK! Uniwersytecka skamielina gorsza od sądowej!
Polskimi uniwersytetami rządzą dziś rektorzy w wieku 65–70 lat, którzy w latach 70. byli na uczelniach asystentami, potem przez stan wojenny przeszli suchą nogą, a w latach 90. zrobili kariery – przede wszystkim finansowe. To oni zablokowali lustrację, zdewaluowali doktoraty i habilitacje, a profesurę zabetonowali, aby nie musieć obawiać się konkurencji młodszych. Efekt jest bardzo wymierny: wśród 500 najlepszych uczelni na świecie nie ma ani jednej z Polski - pisze Piotr Lisiewicz w "Gazecie Polskiej".
Najnowszy ranking „Times Higher Education World University Rankings 2016–2017” pokazuje, że pozycja polskich uczelni jest tragicznie niska, zdecydowanie gorsza od naszej pozycji politycznej czy ekonomicznej. Wśród 500 najlepszych uczelni na świecie nie sklasyfikowano ani jednej z Polski. Znalazły się one na pozycjach tak odległych, że nawet nie przydzielono im konkretnej pozycji, a wrzucono do worka określanego jako „zakres”. Uznane za najlepsze polskie uczelnie Uniwersytet Warszawski i Politechnika Warszawska znalazły się w zakresie miejsc „501–600”, a Uniwersytet Jagielloński i krakowska Akademia Górniczo-Hutnicza w zakresie miejsc „601–800”. O reszcie szkoda wspominać.
Rektorzy twierdzą, że walczyli o wolną Polskę
W nagranej wypowiedzi Radosław Sikorski nazwał polskich rektorów „nierobami” oraz niecenzuralnym przydomkiem na „k” (w liczbie mnogiej), pojawiającym w się w „Panu Tadeuszu” w kontekście osoby Klucznika: „dotąd nosił wielki pęk kluczów za pasem, uwiązany na taśmie ze srebrnym kutasem”. Wypowiedź ta zaszokowała o tyle, że była ona o 180 stopni przeciwna temu, co o establishmencie akademickim mówią politycy PO, traktujący go jako politycznego sojusznika.
10 lat temu Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich zrobiła wszystko, aby zablokować lustrację na uczelniach. „Rektorzy (…) stwierdzają, że przepisy (…) budzą zastrzeżenia natury prawnokonstytucyjnej i stawiają osoby poddane lustracji przed trudnymi dylematami moralnymi” – głosiło jej oświadczenie z 24 marca 2007 r.
W efekcie postkomunizm na uczelniach został zabetonowany skuteczniej niż w polityce, gdzie lustracja, choć ograniczona, została przeprowadzona. Prof. Stanisław Mikołajczak, szef AKO, mówił o tym najbardziej dobitnie: „W dawnej NRD wielu profesorów wyrzucono z uczelni, a u nas nikogo. Ci profesorowie kształcili potem swoich uczniów. I im nie można już zarzucić, że byli donosicielami. Ale oni wyszli spod ręki tego profesora. I przejęli jego sposób myślenia, jego świat wartości. Nie w nauce. W życiu. Także w życiu akademickim”.
Ostatnio zaś Konferencja Rektorów zaprotestowała przeciwko reformie wymiaru sprawiedliwości: „Środowisko akademickie z przerażeniem obserwuje narastający konflikt i podziały, nie tylko w elitach politycznych, ale i w całym polskim społeczeństwie, grożące nieprzewidywalnymi dla nas wszystkich konsekwencjami tak w kraju, jak i za granicą. (…) O wolną, demokratyczną Polskę walczyły całe pokolenia Polaków, nie pozwólmy, by to nasze wielkie, wspólne osiągnięcie poszło na marne”.
Wielka Czystka Akademicka
To ostatnie zdanie było mocno na wyrost, bo wśród obecnych rektorów uczelni bardzo niewielu walczyło o wolną Polskę. Można wręcz odnieść wrażenie, że gdy chodzi o nonkonformizm, na uczelniach lepiej było w czasach komunizmu niż w III RP. W PRL pracowali bowiem na nich naukowcy z przedwojennym wychowaniem, a w III RP ludzie wychowani przez komunizm.
Jaka jest geneza, rodowód obecnej elity akademickiej? Jak doszło do tego, że uczelniami, na których nie brak prawdziwych pasjonatów nauki, rządzą ludzie kierujący się zupełnie innym systemem wartości?
Jej korzeni szukać należy w czasach Wielkiej Czystki Akademickiej z czasów „wojny polsko-jaruzelskiej”. Pojęcie to ukuł dr Józef Wieczorek, bloger i redaktor naczelny Niezależnego Forum Akademickiego. Nazwał tak weryfikację naukowców, którą nazwano wówczas „oceną postaw społeczno-politycznych i zachowań w okresie po sierpniu 1980 roku oraz po wprowadzeniu stanu wojennego”. Jej oficjalnym celem było m.in. „usunięcie z zawodu osób działających aktywnie na szkodę interesów PRL”.
Jak pisze Wieczorek, znaczenie owej czystki jest dziś celowo pomniejszane, „Wnioski kadrowe” dotyczyły około 11 proc. nauczycieli akademickich. Tylko na uczelniach podległych Ministerstwu Szkolnictwa Wyższego zwolniono łącznie 1329 osób. Zbliżona liczba pracowników została przeniesiona na niższe stanowiska.
Do połowy lipca 1982 r. odwołano 24 rektorów, a także 51 prorektorów, 22 dziekanów i 30 prodziekanów. W latach 80. wyjechało w Polski około miliona osób, w większości młodych, w tym także wielu naukowców, którzy znaleźli pracę na Zachodzie.
Zdaniem Wieczorka niewielka dziś wiedza o skutkach tej czystki wynika z tego, że „beneficjenci tych czystek nie chcą nawet słuchać o wydarzeniach, które ich wyprowadziły na piedestały, a konkurentów – pasjonatów nauki i edukacji – zniszczyły, wyrzuciły na bruk, bo swoimi pasjami negatywnie oddziaływali na młodzież akademicką i zagrażali systemowi kłamstwa, prosperującemu także na uczelniach”.
Jak udowadnia, uczelnie nie potrafią zbadać prawdy na ten temat: „Stosowana na niektórych uczelniach, np. na UJ, metodologia badań nad pokrzywdzonymi w PRL, polegająca na ankietowaniu/wysłuchiwaniu tylko beneficjentów, ma takie samo naukowe uzasadnienie jak badania nad głodującymi poprzez ankietowanie/wysłuchiwanie tylko najedzonych”. Tymczasem czystka ta zaowocowała „luką pokoleniową na uczelniach i niedoborem elit niezbędnych do należytego funkcjonowania dużego europejskiego kraju”.
Nowi rektorzy i nowe firmy polonijne
Kluczowym czynnikiem, który ukształtował obecny establishment akademicki, była koincydencja czasowa pomiędzy wyrzuceniem z uniwersytetów najbardziej wartościowych ludzi a powstawaniem firm polonijnych, które stworzyły biznes III RP.
Gdy w stanie wojennym po ulicach jeździły czołgi, zawieszono łączność telefoniczną, a nawet zakazano przemieszczania się po kraju, istniała grupa obywateli, którzy zakładali w tych dniach firmy, swobodnie wyjeżdżali za granicę, zaś w styczniu 1982 r. prezesi NBP i PKO podjęli decyzję o „otwarciu systemu kredytowego dla przedsiębiorstw polonijnych”. A latem 1982 r. – mniej więcej w okolicach zbrodni lubińskiej – weszła w życie ułatwiająca im działalność ustawa.
Powstający establishment biznesowy bardzo szybko znalazł wspólny język z oczyszczonym z nieodpowiednich elementów establishmentem akademickim. Wspólne „deale” stały się elementem systemu III RP, czego symbolem był Jan Kulczyk w roli przewodniczącego Rady ds. Wspierania Badań Naukowych Uniwersytetu Poznańskiego.
Po 1989 r. uczelniany establishment ukształtowany w stanie wojennym został – mimo powierzchownych zmian – zakonserwowany. Ci negatywnie zweryfikowani, którzy wracali na uczelnie, nie przejawiali już aspiracji do rządzenia nimi, wiedząc dobrze, że z finansowymi układami nie mają szans.
„Bezwstyd akademicki”
„Bezwstyd akademicki” – tak system powstały na uczelniach po 1989 r. ocenia Jacek Bąbka, przewodniczący Ogólnopolskiego Akademickiego Związku Zawodowego. – To środowisko nie jest jednorodne, ale konformistyczna większość dławi nonkonformistyczną mniejszość – mówi o przyczynach nędzy polskich uczelni. Jak stwierdza, zostały one podporządkowane zasadom dalekim od naukowej misji. – Autonomia uczelni powinna być autonomią, gdy chodzi o nauczanie, a nie defraudacje finansowe – dodaje. Jego zdaniem senaty uczelni to przeważnie towarzystwa wzajemnej adoracji, w których bardzo niewiele jest krytycyzmu, „bo to pan rektor i jego ekipa rozdają pieniądze. Obowiązuje zasada Divide et impera”.
Wobec celów przyziemnych jakość pracy naukowej straciła na znaczeniu. – Nazywam to nietransparentnością pseudoproduktu naukowego. Gdy na posiedzeniu Rady Wydziału Prawa Uniwersytetu Poznańskiego powiedziałem, że pewna praca doktorska to kompilacja pozbawiona waloru badań naukowych, jeden z profesorów uderzył pięścią w blat i zapytał, jak śmiem krytykować jego doktoranta, który jest sędzią Sądu Okręgowego – wspomina Jacek Bąbka.