"Proszę mnie puścić! Skandal! Gdy ksiądz mówi o aborcji, wierni wychodzą z kościoła św. Anny" – czytamy we wczorajszym artykule natemat.pl, który opisuje prowokację uwiecznioną przez "Gazetę Wyborczą". "Brawo" – przyklaskuje osoba obsługująca media społecznościowe portalu. Jak się okazuje, ta "wierna", która nie uszanowała katolickiej świątyni to działaczka LGBT, która swego czasu ubiegała się o mandat do Parlamentu Europejskiego. Wprost przyznaje, że jest ateistką.
Zapytana w rozmowie z natemat.pl, czy trudno jej było przeprowadzić wczorajszy "protest", odpowiada, że łatwo. Jak twierdzi, "niestety można tylko wyjść ze świątyni, ale nie można już wyjść z Kościoła". – Jestem katoliczką w statystykach, ale tak naprawdę jestem ateistką, która nie może wyjść z Kościoła katolickiego. Mam na myśli wypisanie się z tej organizacji, czyli apostazję – mówi Jolanta Anna Zawadzka.
Aktywistka LGBT, która wrzeszczała wczoraj w Kościele św. Anny twierdzi, że jako dziecko była gorliwą katoliczką. Dlaczego? Bo była "ofiarą katolickiej indoktrynacji".
– Wczoraj w tym kościele ochrzczono troje bezwolnych dzieci, przyniesionych do świątyni na rękach rodziców. Gdy te dzieci dorosną i stwierdzą, że nie zgadzają się z doktryną Watykanu, będą miały kłopoty z wypisaniem się z Kościoła rzymskokatolickiego – mówi Zawadzka.
Czy media, które wczorajsze skandaliczne zachowanie pokazywały jako wyraz buntu wiernych, przeproszą i sprostują podane informacje?