1 listopada weszła w życie przygotowana przez Platformę Obywatelską ustawa o in vitro. Jednak okazuje się, że dokument zawiera poważny błąd, który powoduje, że wykonanie zabiegu jest nielegalne.
Ustaw o in vitro była procedowana w przyśpieszonym tempie, stąd możliwość przeoczenia błędu. Koalicja PO-PSL przeforsowała nowe przepisy, jednak w praktyce nie można wykonać zabiegu legalnie.
Pacjenci będą musieli poczekać na specjalistyczne zabiegi i badania. Nie wiadomo, czy będzie to parę dni, czy nawet dwa miesiące. Do tego w ustawie jest wiele niewiadomych.
Każda klinika wykonująca np. inseminację czy in vitro musi dostać z Ministerstwa Zdrowia specjalny „certyfikat”. Chodzi o tzw. program dostosowawczy, bez zatwierdzenia którego nie można prowadzić działań.
Ministerstwo ma dwa miesiące na zatwierdzenie programu, który otrzyma od konkretnej placówki. A ten może być wysłany do MZ dopiero po wejściu w życie ustawy, czyli 2 listopada 2015 r. W ustawie zapisane jest bowiem, że „minister właściwy do spraw zdrowia, w terminie 2 miesięcy od dnia otrzymania programu, zatwierdza program albo odmawia jego zatwierdzenia w drodze decyzji administracyjnej”.
Resort zdrowia przyznał się do błędu, jednak przekonuje, że urzędnicy byli dostępni non stop od połowy września i program można było przygotować i skonsultować tak, żeby na listopad był gotowy i nie wymagał poprawek. Rego rodzaju dokument liczy ponad 500 stron.
Program musi zawierać m.in. informacje o tym, ile osób zatrudnionych jest w klinice, o ich kwalifikacjach, wykaz pomieszczeń i urządzeń, które muszą być dostosowane do nowych przepisów, szczegółowy opis dotychczasowych procedur stosowanych w zakresie gromadzenia, testowania, przetwarzania, przechowywania, dystrybucji komórek rozrodczych lub zarodków.
Lekarze nie mogą więc podejmować procedur medycznych. Ich działania nie mają podstawy prawnej. Mogą jedynie wykonywać diagnostykę oraz tylko te zabiegi, które nie wymagają używania komórek rozrodczych.
Lekarze zwracają również uwagę na sposób znakowania komórek i zarodków. – Generalnie chodzi o to, że aby oznakować każdą próbkę musimy tam wprowadzić odpowiednie dane, w tym m.in. nadany nam kod ośrodka. Kod nadaje ministerstwo, ale wcześniej musi nas zarejestrować. A żeby nas zarejestrować, my musimy już mieć wprowadzony ten system oznakowania. Także to jest błędne koło i ruch jest po stronie ministerstwa – mówią lekarze cytowani na stronie tokfm.pl.