Dziś rozpoczyna się kolejny rok szkolny. Rodzice 6-latków mogli wreszcie sami zdecydować, czy posłać swoje dzieci do pierwszej klasy czy nie. Tylko 18 proc. zdecydowało się, że ich pociechy pójdą do szkoły. Reszta rodziców zostawiła swoje dzieci w zerówce. O nowej reformie edukacyjnej rozmawialiśmy z Tomaszem Elbanowskim, działaczem społecznym, od lat walczącym o prawo wyboru dla rodziców 6-latków.
TELEWIZJA REPUBLIKA: Już za Panem i małżonką parę lat ciężkiej walki z poprzednimi rządami i parlamentami. Dziś po raz pierwszy od dłuższego czasu rodzice mogą zdecydować o tym, gdzie udadzą się ich pociechy. Wygrali Państwo. Ma pan prywatną satysfakcję z dobrze wykonanej roboty, ze zrealizowania planu?
TOMASZ ELBANOWSKI: Jest to bardzo dobra wiadomość. Udało nam się, rząd przyznał obywatelom rację. Wiemy, że 82 % rodziców dla swoich dzieci wybrało edukację przedszkolną, dzięki temu, że mieli w ogóle taką możliwość. To jest wielka satysfakcja. Sam mam 6-latka, który również zostaje w zerówce i bardzo się z tego cieszę. Walczyliśmy 8 lat, my i wielu innych rodziców. Zebraliśmy ponad 1.5 miliona podpisów, wiele lat się o to dobijaliśmy i dzisiaj widać, że było warto. Taka była potrzeba, taka była wola rodziców, żeby zostawić dzieci w przedszkolach.
Czy to, że rodzice mają wybór jest słuszną drogą? 18 % dzieci wybierze się do 1 klasy. Nie będzie rozwoju dwóch szybkości dla dzieci jednego rocznika? Tego, że do jednej klasy chodzą dzieci o różnych rocznikach praktycznie nie było od czasów powojennych…
Zawsze było tak, że jakaś mała część dzieci to były dzieci wysłane do szkoły rok wcześniej. Gdy prowadziliśmy dyskusję o 6-latkach, część rodziców mówiła, że oni poszli do szkoły w wieku 6 lat. Wiadomo też, że dzieci rodzą się w różnych miesiącach. Inaczej rozwija się dziecko ze stycznia, inaczej z grudnia. Inaczej rozwija się dziewczynka, inaczej chłopiec. Dziewczynki mogą szybciej zacząć szkołę i nie ma w tym nic złego. Wybór jest po stronie rodziców i bardzo dobrze. Gorzej, jeżeli wybór jest ograniczony. Problem również w tym, że samorządy wykorzystują to, że rodzice mogą wysłać dziecko do szkoły w wieku 6 lat i wręcz zmuszają rodziców do tego. Zdarza się, że oferują za to pieniądze - wydaje mi się to niemoralne.
Samorządy oferują pieniądze rodzicom za wcześniejsze posłanie do szkoły?
Tak. Rozdają najczęściej wyprawkę. Dla samorządu jest to opłacalne, zapewnienie miejsca w przedszkolu jest drogie, samorządy patrzą na subwencje. Ministerstwo starało się to zniwelować, dofinansować przedszkola. Jednak samorządy patrzą na opłacalność i oferują rodzicom konkretne kwoty za wysłanie dzieci do szkoły. To bardzo zły pomysł. Dzieci powinny najpierw przejść poważną diagnozę, czy mają dojrzałość szkolną. Jeżeli jej nie mają, to jest ryzyko falstartu szkolnego, że dziecko odniesie porażkę i będzie się za nim to ciągnęło przez wiele lat. W poprzednich rocznikach mieliśmy wiele takich przypadków i z naszą fundacją pomagaliśmy takim rodzicom i dzieciom. Instytut Badań Edukacyjnych stwierdził, że z rocznika, który jako pierwszy poszedł do 1 klasy w wieku 6 lat, to 10 % dzieci od samego początku wymagało nadrabiania materiału, bo nie dawały rady. Samorządy grają nie fair i starają się ten wybór ograniczać. Spora część rodziców, która posłała 6 latka do 1 klasy nie jest z tego zadowolona.
Dzisiaj rodzic może posłać dziecko do zerówki przy szkole lub do zerówki w przedszkolu. Czy ta różnica nie będzie powodować w przyszłości nierówności?
Przez 8 lat walczyliśmy też o to, żeby miejscem 6-latka było przedszkole. Tak, żeby te miejsce było dostosowane do potrzeb rozwojowych. Były posiłki, wyjście na dwór, zabawa, edukacja przez zabawę i ruch. Edukacja przedszkolna w szkole ma tylko elementy edukacji szkolnej, ale struktura nie jest aż tak dobra jak w przedszkolu. Oczywiście to są kwestie finansowe, pamiętamy jak jeszcze poprzednia minister, Katarzyna Hall, minister edukacji pierwszego rządu Tuska, ogłosiła rok przedszkolaka. To było w roku 2009. I np. Warszawa, bardzo bogate miasto nie wybudowała ani jednego przedszkola, a stadion Legii został dofinansowany kwotą 500 milionów złotych. W tym samym czasie przedszkolaki były wyrzucane z przedszkoli przez miasto. Te pieniądze są ale to kwestia priorytetów, na co chce się je wydawać. W przyszłości powinny się znaleźć pieniądze na przedszkola, żeby jak najwięcej dzieci miało do nich dostęp.
Pytanie nieco prywatne, „Newsweek” jakiś czas temu nazwał wielodzietne rodziny, które dzięki programowi „Rodzina 500 +” miały możliwość wyjechać nad morze „najazdem Hunów”. Pana rodzina, z tego co wiem posiadająca siódemkę dzieci, również zakłócała celebrycką jogę na polskich plażach?
(Śmiech). Mam już ósemkę dzieci. Cieszę się, że Polacy wybrali polskie morze, że mieli taką możliwość. Ja wybrałem akurat kierunek południowy, góry. Mówiąc o „Programie 500 +” szerzej, w fundacji prowadzimy telefon wsparcia rodziców zagrożonych odebraniem dzieci z powodu biedy, uzyskuje od nas wsparcie kilkaset rodzin rocznie. Zauważyliśmy, że wraz z rozpoczęciem programu „Rodzina 500 +”, że poprawia się sytuacja tych rodzin. Wychodzą one z biedy. Ten program jest bardzo dobry, pieniądze trafiają tam gdzie są potrzebne. Nie może być nic lepszego niż pomoc rodzinom, które chcą być razem, które chcą wychowywać dzieci. Wiemy, że w przeszłości były rozrywane więzy rodzinne z powodów finansowych. Nie z powodu krzywdy dzieci, a z powodu biedy. Dzisiaj ten problem zmalał. To efekt programu „Rodzina 500 +”. Pozostaje się cieszyć.
Rozmawiał: Mateusz Kosiński
Najnowsze
Czarnek: Hołownia szaleje, nie uznaje Sądu Najwyższego, który zatwierdził go jako posła na Sejm
Bronią swoich! Sejm odrzucił wniosek o uchylenie immunitetu Frysztakowi
Radni chcą skontrolować klub piłkarski WKS Śląsk Wrocław
Ostre słowa Kowalskiego: chce, żeby ten tchórz minister Kierwiński w końcu wyszedł!