Tomasz Bagiński, polski grafik komputerowy, animator, reżyser, autor "Legend Polskich", "Sztuki spadania", "Katedry", w 2002 r. nominowany do Oscara, w rozmowie z TelewizjaRepublika.pl opowiadał o przyszłości "Legend Polskich", "Wiedźmina" a także o swojej fascynacji filmem rozrywkowym.
TelewizjaRepublika.pl:W ramach projektu „Legendy Polskie” powstały już trzy odcinki, łącznie około 40 minut filmu, a czekamy na kolejne dwie części. Dzisiaj już wyszło tyle materiału, ile wynosi pełnoprawny odcinek serialu. Osobiście pierwszą część traktowałem jako ciekawostkę na YouTubie, którą ktoś polecił, a dzisiaj okazuje się, że ten projekt jest bardzo poważny. Czy wyjdzie poza YouTuba? Może w formie pełnego filmu?
Zastanawiamy się nad tym z producentami, ale nie mamy jeszcze podjętej decyzji. Jest wiele różnych możliwości, wiele różnych kierunków, w które można pójść. Można kontynuować to w postaci krótkich filmów ale trochę bardziej łączyć je ze sobą i robić coś w postaci nietypowego serialu. Można też próbować skleić je w większą całość, można też pomyśleć o pełnym metrażu, który jest oparty na tych samych zasadach i wychodzi z tego samego uniwersum, ale jest rzeczą trochę niezależną wobec tych historii, które już powstały. Pamiętajmy, że nie wszystko co jest robione do internetu nadaje się na duży ekran. Czasem ten język opowiadania powinien być inny. Mamy dużo opcji, ale jeszcze nie ma decyzji, co robimy dalej. Poza tymi dwoma filmami, które wyjdą jeszcze w tym roku.
One będą w formie raczej 8 – 10 minut czy może jak „Twardowsky 2.0” – 20 minut?
Coś pomiędzy. Są krótsze niż” Twardowsky 2.0”, ale są dłuższe niż poprzednie filmy.
Pojawiły się zapytania o możliwość pokazania serii w telewizji?
Do mnie takie pytanie nie doszły. Być może coś na poziomie producenckim. Ja o tym nic nie wiem.
Spodziewał się Pan takiego suckesu serii, że w ogóle będziemy rozmawiali, że to może być coś więcej niż film na YouTubie?
Miałem oczywiście taką nadzieję. Za każdym razem jak coś robię, to mam nadzieję, że te projekty będą coraz bardziej popularne. Staram się robić projekty, które mają szanse podobać się ludziom, miałem więc nadzieję, ale byłem też gotowy na porażkę. To nie jest tak, że byłem przekonany, że to się uda i ludzie to polubią. Byłem przygotowany na czarny scenariusz. Na szczęście poszło super.
Do tej pory pojawiały się legendy związane z Krakowem. W „Operacja Bazyliszek” pojawi się stolica?
Troszeczkę staramy się łączyć te historie razem, a uważni widzowie „Twardowskyego 2.0”, wypatrzą pewne nawiązanie do „Bazyliszka” już w tym filmie… Mogę zdradzić, że akcja nie będzie się działa w samej Warszawie, ale w pobliżu. Z wielu różnych powodów. Tak więc w pewien sposób odchodzimy od oryginalnej historii.
Kiedy premiera?
Na pewno w listopadzie, ale dokładnej daty sam jeszcze nie znam, właśnie to ustalamy.
Przy produkcji coś sprawiało szczególne problemy?
To są, jak na warunki polskie, dość skomplikowane produkcje. Najzwyczajniej w świecie logistyka tej operacji i terminy, to wszystko było dość skomplikowane, ale jednego, szczególnie trudnego elementu nie ma. Pamiętajmy, że w tych filmach jest bardzo dużo ujęć efektowych, jak na warunki polskie są to ilości ujęć niespotykane. W „Twardowskym 2.0.” jest 230 ujęć efektowych, to jest prawie 90 % wszystkich ujęć. Oczywiście są one na różnych poziomie skomplikowania, ale tego się po prostu w Polsce nie robi. Było trochę zagadnień wymagających więcej pracy, ale taka jest produkcja filmowa. To nie jest też najtrudniejszy projekt jaki robiłem w życiu, ale na pewno jeden z trudniejszych.
Interesuje mnie postać Boruty. Skąd u niego zamiłowanie do husarskiej zbroi?
Jest bardzo dużo różnych baśni o polskich czartach i o polskich diabłach. Pamiętajmy, że polskie diabły – Rokita, Boruta, są to postacie bardzo często pojawiające się w baśniach i mają one inny charakter niż zachodnie diabły. Polskie diabły zajmują się karaniem złych ludzi. To niesamowite. Te diabły testują ludzi, którzy są w jakiś sposób źli, plugawi i jeżeli ci ludzie złamią się podczas tego testu, jeżeli się na coś połaszą, popełnią grzech, to Boruta z Rokitą wkraczają i spuszczają mu łomot. To bardzo popularny motyw.
Filmowy Boruta to taki typowy polski diabeł?
Tak. Mocno się oparliśmy na tych historiach. A jeśli chodzi o zbroję husarską – w jednej z historii o Borucie pojawiały się informacje, że był on pierwotnie polskim szlachcicem. Pomyśleliśmy, że taki gość mógłby chcieć mieć u siebie w biurze szlacheckie rzeczy, zebrane w nie do końca dobrym guście. Kreowaliśmy Borutę na takiego czarta, który ma aspiracje, ale jednak brakuje mu troszkę i gustu i umiejętności, jest trochę śmieszny, trochę żałosny. Więc pomyśleliśmy, że tak skomponował to miejsce. Jest polskim czartem, polskim diabłem no to weźmie tu szablę, tu zbroję, nie ma za tym głębszej myśli. Chodzi o pokazanie, że próbuje aspirować do szlachty, a sam jest kompletnym burakiem.
Taki trochę dorobkiewicz z lat 90-tych…
Dokładnie tak. Zresztą w pierwszej wersji scenariusza, na takiego typu osobie opieraliśmy postać Boruty. Potem zresztą, kiedy wydaliśmy audiobook, bo najpierw powstały filmy, a później wydaliśmy wywiad z Borutą, gdzie więcej można się o nim dowiedzieć. Tam więcej dopowiedzieliśmy skąd się wziął, skąd ma dorobkiewiczowskie maniery, skąd to się bierze. Tam ta postać jest lepiej zarysowana. Wiem, że kilka osób się obruszyło na użycie zbroi husarskiej u Boruty, ale umówmy się, są takie pałacyki w Polsce, wcale nie szlacheckie, zrobione przez jakiś małych kupców i przeciętnych biznesmenów, gdzie takie atrybuty polskości, szlacheckości sobie pakują do mieszkań, zupełnie w bezsensowy sposób i zupełnie bez gustu.
To mocno podkreśla szlacheckie korzenie naszego narodu. Każdy chce mieć pochodzenie szlacheckie… W końcu było u nas jej dużo.
No sporo bo nawet pod 20 %. Inna rzecz, że czasem była ona tak uboga, jak chłopi, którymi próbowali zarządzać.
To jak jesteśmy przy tych czartach, diabłach, demonach, to nie może zabraknąć pytania o pogromce tych istot – Wiedźmina. Dlaczego tak mało informacji o filmie jest wypuszczone? To musi być hit, mamy genialny scenariusz, mamy studio (Platige Image) z olbrzymim doświadczeniem, mamy wreszcie świetną reklamę, jaką jest gra komputerowa. Wydaje się, że to taki polski samograj skazany na sukces.
Nie mogę za wiele mówić, mocno mnie wiążą umowy rozmaite i to nie tylko związane z samym filmem, ale z tym, że jestem członkiem rady nadzorczej Platige, a jesteśmy na giełdzie, więc pewnie informacje muszę wyjawiać w bardzo formalny sposób. Jeśli chodzi o Wiedźmina, nic się nie zatrzymało, cały czas działamy, jestem dwa razy w każdym miesiącu w Stanach w tej sprawie. Dużo się dzieje, myślę, że za jakiś czas wyjawimy nowe informacje w tej sprawie. Póki co proszę wybaczyć – muszę trzymać gębę na kłódkę.
Wczoraj w „Wyborczej” mówił Pan, że przede wszystkim lubi robić pan dobra rozrywkę. Czy w Polsce istnieje coś takiego jak inteligentna kultura popularna?
Istnieje, ale nie ma tego dużo. Na pewno jest tego mało w filmie. Film jest kosztownym rodzajem kultury i rozrywki. W ostatnich latach, mam taką obserwację, że rozrywka w polskim filmie zniknęła albo to są firmy robione małym nakładem kosztów z reguły złe, które służą najniższym, prostackim instynktom. Zdarzają się w miarę przyzwoite komedie romantyczne, ale to jest oddzielny gatunek. Najczęściej filmy to nie jest rozrywka, to dramaty obyczajowe, psychologiczne, na tym polu trochę dobrej roboty się pojawia. Są przykłady dobrych dramatów, również teraz w Gdyni jest kilka świetnych filmów, ale to nie jest kino, które mnie interesuje. Zawsze chciałem bawić ludzi. Tęskniłem za kinem, które w dawniejszych czasach robił Juliusz Machulski. To było kino trochę głupie, ale trochę też mądre, trochę lekkie, ale i trochę poważne. Takie kino zawieszone między różnymi gatunkami, które mi osobiście bardzo odpowiada i które jest teraz popularne, jeśli chodzi o kino amerykańskie. Nie wiem czy mi się uda to zrestartować w Polsce, ale na pewno będę kilka prób podejmował.
Czuje się Pan ambasadorem Polski w środowisku światowej kultury?
Strasznie poważne pytanie. Gdziekolwiek jeżdżę nigdy się nie wstydzę, że jestem Polakiem, zawsze to podkreślam, zawsze mówię o tym i nie jest to fakt, który należałoby ukrywać, ale nie jest to jakoś szczególnie istotne w świecie w którym się poruszam. Jeżeli dobrze wykonuję swoją robotę, jeżeli dobrze podchodzę do tego co robię, to jestem szanowany, niezależnie od miejsca, z którego pochodzę. Zawsze staram się być solidnym reżyserem i porządnym człowiekiem. Czy mi się to udaje? Nie wiem czy to wystarcza, żeby być ambasadorem Polski, to grube słowo, poważne…
Jakie jest Pana największe artystyczne marzenie?
Hmm…
Wiedźmin?
Nie, to jest szersze. Chciałbym być co roku na planie nowego filmu. Powoli do tego dążę. Mam nadzieję, że się to uda. Jeszcze trochę pracy przede mną.
Rozmawiał: Mateusz Kosiński
CZYTAJ TAKŻE: