Terlikowska: Nastolatki to nie kurczaki
Czy dla Joanny Scheuring-Wielgus nastolatki to kurczaki, które można szpikować hormonami od samego początku okresu dojrzewania? Najwyraźniej, skoro opowiada się za antykoncepcją dla czwartoklasistek.
„Gdyby 20 kilka lat temu mówiono o edukacji, gdyby uczono dzieci czym jest seksualność, gdyby były darmowe środki antykoncepcyjne to w 2016 roku 12-latka nie rodziłaby dziecka” – błysnęła posłanka .Nowoczesnej Joanna Scheuring-Wielgus. Nie bardzo rozumiem co ma nauczanie na temat seksualności lat temu dwadzieścia z dzisiejszymi nastolatkami, których wówczas nawet w planach nie było, ale jakaś zależność wiadoma pani poseł na pewno jest. To, że trudno się dopatrzyć w tym rozumowaniu logiki, to jedna sprawa, ale jest też kwestia istotniejsza. Czy pani poseł postuluje, by jedenastoletnie dziewczynki miały dostęp do antykoncepcji? No chyba tak, skoro to ma położyć kres porodom dwunastoletnich matek. Przecież to jakaś paranoja. Dwunastolatka na sali porodowej to jednakowoż rzadkość, a nie reguła. Nawet patrząc pod kątem biologicznym, wiele dziewcząt w tym wieku jeszcze nie zaczyna miesiączkować, albo mają bardzo nieregularne cykle. I jak rozumiem, pani poseł chciałaby, żeby w ten młody organizm już profilaktycznie ładować hormony, bo dziewczyna może zajść w ciążę? Świetnie, tylko proszę pomyśleć o jednej sprawie. Jako że dziś średnio kobieta rodzi dziecko w okolicy trzydziestych urodzin, albo i później, to oznacza, że przez dwadzieścia lat powinna przyjmować preparaty antykoncepcyjne. Dwadzieścia lat ingerencji hormonalnej nie pozostanie bez wpływu choćby na przyszłą płodność. Czy inicjatorzy takich pomysłów zapewnią pieniądze na leczenie tych kobiet, które nie będą mogły zajść w ciążę? Raczej wątpię. A może o stosowne fundusze wystąpią do producentów tychże preparatów?
Dostęp do bezpłatnej antykoncepcji (najlepiej poza wiedzą rodziców) ma być wyrazem troski o dziecko i odpowiedzialnej postawy rodzicielskiej. Taki przekaz - jak rozumem – formułuje swój przekaz poseł Scheuring-Wielgus. Czy zdaniem pani poseł wyrazem odpowiedzialności rodzica jest zaopatrzenie jedenastolatki w tabletki antykoncepcyjne? Przecież to jednoznaczna zgoda na to, żeby to dziecko uprawiało seks. Czy więc pani poseł namawia te młode dziewczyny do łamania prawa? Jeśli seksu nie uprawiają, to na gwizdek im antykoncepcja, nawet bezpłatna, w końcu to nie dropsy. A jeśli uprawiają, to mam wrażenie, że jest to jednakowoż za wcześnie, bo pod żadnym względem nie są na to gotowe. No chyba że temu przygotowaniu do jak najwcześniejszej inicjacji seksualnej służyć ma tak promowana przez partie lewicowe edukacja seksualna. Jeśli tak, to ja jako rodzic mówię stanowcze nie. Tym bardziej że przykład krajów zachodnich, w których nastolatki mają dostęp do antykoncepcji, a i edukacja seksualna jest im wtłaczana do głów od przedszkola, wcale optymizmem nie napawa. Ciekawą zależność zauważyli Amerykanie. W piśmie „Archives of Pediatrics and Adolescent Medicine” opublikowali oni raport, z którego wynika, że „prawdopodobieństwo odbycia stosunku seksualnego [w ciągu 24 miesięcy] było mniej więcej 15 procent niższe u nastolatków objętych programem abstynencji (seksualnej – MT)., niż u tych, którzy uczęszczali na kursy propagujące użycie prezerwatywy i nastolatków nieobjętych edukacją seksualną”. Czyli wychowanie do wartości, ukazywanie piękna płodności i wiążącej się z nią odpowiedzialności, a nie uczenie zakładania prezerwatyw wpływały na wybory młodzieży w tej sferze życia. Wybory, dodajmy, odpowiedzialne.
Pani poseł w swojej wypowiedzi odwołuje się do czasów sprzed 20 lat, tak jakby to były czasy ciemne, czasy ucisku, barku dostępu do jakiejkolwiek wiedzy. Faktycznie, internet dopiero raczkował, ale to nie znaczy, że byliśmy odcięci od wiedzy. Dwadzieścia lat to szmat czasu, niemniej jeszcze co nieco z tamtego okresu pamiętam. Nie mam wrażenia, żeby dwadzieścia lat temu nauka o seksualności człowieka ograniczała się do przekazu, że dzieci to przynosi bocian, albo znaleźć je można w kapuście. Dwadzieścia lat temu miałam dokładnie dwadzieścia lat i zapewniam panią poseł, że i nas uczono o seksualności człowieka, i my wiedzieliśmy, skąd się biorą dzieci i co trzeba zrobić, żeby one powstały. I nie była to żadna tajemna wiedza przekazywana szeptem z rumieńcami na twarzy, tylko rzetelna informacja choćby na lekcjach biologii, z których część odbywała się z podziałem na chłopców i dziewczęta, tak byśmy mogli swobodnie rozmawiać o problemach okresu dojrzewania.
Jest jeszcze jedna zależność, którą widać wyraźnie choćby z danych GUS-u. Na przestrzeni dwudziestu lat zdecydowanie zmniejszyła się w Polsce liczba bardzo młodych matek, czyli rodzących dziewcząt poniżej 16. roku życia (w 2013 roku było ich 1172, podczas gdy dwie dekady temu dwukrotnie więcej). Całkiem nieźle wypadamy także pod tym względem na tle Europy. Także nie ma powodu, by prewencyjnie szprycować młode dziewczyny hormonami. Dziś problemem jest raczej zbyt późny wiek, w którym kobieta decyduje się na dziecko, a nie za wczesny.
Małgorzata Terlikowska