Uruchomienie artykuły 7 traktatu o Unii Europejskiej w mediach i przez brukselskich urzędników nazywane jest „opcją atomową”. Brzmi strasznie – po wybuchu bomby atomowej zostają ciała, zgliszcza i strefa skażona. W rzeczywistości Polsce raczej nic nie grozi, a sam rozwój wypadków pozwoli ocenić – jak w praktyce sprawdza się realizowana od ponad dwóch lat PiS-owska wizja Trójmorza.
Słysząc „Unia Europejska” najczęściej kierujemy nasz wzrok na Zachód. Unia kojarzy nam się z biurokratyczną Brukselą, przeżywającymi kryzys tożsamości państwami bogatego Zachodu, z dorabiającym się południem będącym w europejskiej rodzinie dłużej od nas. Niepotrzebnie sami stawiamy się w gronie państw gorszej kategorii, bo Polska, podobnie jak nasi sąsiedzi, od ponad 13 lat Unię tworzy.
Powołane z inicjatywy prezydenta Dudy i prezydent Chorwacji Trójmorze jest grupą 12 państw będących w Unii Europejskiej. Tej samej Unii Europejskiej, która w formie Rady Unii Europejskiej, będzie decydować w temacie dalszych kroków wobec Polski. Decyzja Rady będzie dla mnie prawdziwym papierkiem lakmusowym dla dyplomacji „Dobrej Zmiany”. Prawicowi publicyści z nadzieję zerkają na naszych południowych bratanków. Moim zdaniem to minimalizm. Jeśli idea Trójmorza ma być mocnym żaglem w dryfującej Unii Europejskiej, jeśli ma być wartościowym partnerem dla Donalda Trumpa i last but no least – silną tarczą skierowaną w stronę Rosji, to właśnie teraz będzie dobry moment na okazanie jedności i solidarności.
Parlament Europejski i brukselscy „technokraci” nie są reprezentacją stanu ducha europejczyków. Donald Tusk, kreowany na jednego z najważniejszych urzędników Unii Europejskiej, ostatni raz oceniany był przez wyborców ponad 6 lat temu. Czy można więc twierdzić, że wciąż ma mandat na sprawowanie jakiejkolwiek władzy? Stanowczo nie. A czy polska część składu Parlamentu Europejskiego oddaje polityczny klimat w naszym kraju? Za odpowiedź niech świadczy fakt, że większość polskich europarlamentarzystów to politycy PO, PSL i uwaga, uwaga – SLD. Zresztą ciężko mówić o relacjach między Polską (państwem) a Parlamentem Europejskim jako instytucją, który z samego założenia jest olbrzymim tyglem narodowości, poglądów i stronnictw politycznych.
Czymś innym będzie decyzja ministrów poszczególnych rządów. Można robić dobra minę do złej gry i udawać, że nasze relacja z Paryżem i Berlinem są pozytywne. Nie muszą być, nie z każdym państwem Europy musimy być w najlepszych relacjach, nawet jeśli przez lata były to państwa liderujące. Jednak jeśli coś mnie nie ominęło, to z większością spośród 27 współczłonków Unii Europejskiej zatargów nie mamy. Dlatego w Radzie Unii Europejskiej powinniśmy spokojnie wygrać.
Oby zapewnienia o powrocie do wspaniałej idei Międzymorza, do której nawiązywał wielki Józef Piłsudski, nie okazały się tylko czczym gadaniem.