– Nie porównuję się, ale gdyby nagrano marszałka Piłsudskiego, jak biesiaduje ze swoimi oficerami, to też parę grubych słów by padło. Błogosławiony kraj, który nie ma takiej afery – stwierdził w wywiadzie dla „Newsweeka” Radosław Sikorski.
Były szef MSZ uważa, że afera podsłuchowa była próbą zamachu stanu. – Groziło nam, że kampania wyborcza będzie grą nielegalnymi taśmami, podsłuchami, za pomocą których grupa typów spod ciemnej gwiazdy, wykorzystując media, przy bierności prokuratury i - zdaje się - z jakimś wkładem opozycji, próbowała przeprowadzić pełzający zamach stanu – podkreśla Sikorski.
Ustępujący marszałek Sejmu w rozmowie z Tomaszem Lisem sugeruje, że za ujawnienie nagrań odpowiada opozycja. – Zastanawiającym zbiegiem okoliczności dostęp do tych nagrań mają tylko dziennikarze tak zwani niepokorni, czyli związani z prawicową opozycją – powiedział Sikorski, dodając, iż kolejne taśmy były ujawniane w dogodnych dla opozycji momentach.
Jego zdaniem oskarżony w aferze taśmowej biznesmen Marek Falenta mógł być inspirowany przez PiS. – Ja nie chcę stawiać kropki nad i, ale gdy dowiadujemy się, że Marek Falenta spotykał się z byłymi szefami CBA z czasów Mariusza Kamińskiego i zarazem działaczami PiS, i że oni wiedzieli o tych taśmach wiele tygodni przed ich publikacją... To zaczyna sklejać się w obraz próby wpłynięcia na wybory parlamentarne za pomocą podsłuchów – stwierdza Sikorski.
Były marszałek Sejmu skarży się „Newsweekowi”, iż aferze podsłuchowej poświecono za dużo uwagi. – Afera na trzy miliardy, czyli SKOK-i, nikogo nie podnieca, a kolacja za kilkaset złotych jest uważana za wielki skandal – podkreśla.