– Istnienie takich nieruchomości miało cel militarny. One znajdują się tak blisko głównych obiektów dowodzenia państwem, że zanim zdążylibyśmy poderwać i zmobilizować swoje wojsko, to te obiekty byłyby już zajęte przez komandosów, którzy wyszliby z tych obiektów rosyjskich – mówi Telewizji Republika redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz, który sprawę rosyjskich nieruchomości w Polsce opisywał już w 1996 roku.
Marcin Pieńkowski: Ostatni sowiecki żołnierz wyjechał z Polski 20 lat temu, a okazuje się, że w Warszawie wciąż są nieruchomości, do których prawo własności rości sobie Rosja. Co więcej, nikt poza posiadaczami rosyjskich paszportów nie ma do nich wstępu, a polskie władze bezskutecznie próbują je odzyskać. O co tak naprawdę chodzi?
Tomasz Sakiewicz: Ta historia jest bardzo długa i wiąże się też z historią "Gazety Polskiej". W 1996 r. po raz pierwszy ujawniłem na łamach tego tytułu fakt istnienia tych nieruchomości. Do 1996 r. ich istnienie było utajnione przez władze. Okazało się, że dokumentacja, która powinna leżeć w ministerstwie spraw zagranicznych nagle znalazła się w Urzędzie Miasta Warszawy. W wyniku bardzo dziwnego procesu, sprawa tych nieruchomości, która powinna być na szczeblu państwa znalazły się na szczeblu miasta Warszawy.
Jak mogło do tego dojść?
Cały czas zajmował się nimi ten sam człowiek. W różnych miejscach. W 1997 roku, kiedy wybuchła afera wokół "Gazety Polskiej", po jej weryfikacji, podjęto negocjacje z Rosjanami – robił to rząd Buzka – na temat odzyskania tych nieruchomości. One były prowadzone niezbyt skutecznie, ale powolutku Rosjanie zaczęli jednak ustępować. Czasami udawało się ich ograć, więc część nieruchomości została odzyskana. Przykładem może być Karczew, gdzie władze samorządowe odzyskały największą taką nieruchomość, liczącą kilka hektarów. Część nieruchomości zostało wykupionych, część przejętych, ale część wciąż znajduje się we władaniu państwa rosyjskiego. Są one podporządkowane pod urząd prezydenta Rosji, a więc bardzo wysoko w strukturze władzy. Niespotykanie wysoko.
W Warszawie, w rękach rosyjskich wciąż pozostają cztery strategiczne, ze względu na swoje położenie, nieruchomości. Dlaczego Rosjanie tak bardzo opierają się przed ich zwrotem?
Było ich w sumie trzydzieści, gdy zaczynałem opisywać tę sprawę. Zostało ich już niewiele. Dwie się jakoś bronią, na pewno ambasada i biuro radcy handlowego. Chociaż w tym miejscu powstał hotel Hyatt. Pozostałe jednak mają bardzo niewielkie uzasadnienie i nie wiadomo, dlaczego Rosjanie się upierają, żeby ich nie oddać. One mają znaczenie militarne, szpiegowskie, ale gospodarczego żadnego. Nie mogą go mieć nawet zgodnie z przepisami. Ambasadzie bowiem nie wolno prowadzić działalności gospodarczej, a taką próbuje podejmować.
Te nieruchomości wyglądają na opuszczone, teoretycznie nic się tam nie dzieje, ale postronni obserwatorzy donoszą o pojawiających się tam limuzynach czy dziwnych osobach. Co więcej, bez rosyjskiego paszportu nie można do nich wejść. Dlaczego?
Kiedy ja wchodziłem na teren tych nieruchomości w latach '90, to zostałem zatrzymany przez Rosjan. Poinformowali mnie wtedy, że naruszyłem terytorium państwa rosyjskiego. O ile można powiedzieć, że jakieś terytorium znajduje się w gestii obcego państwa, o tyle ono do niego nie należy. A Rosjanie oficjalnie twierdzili, że to ich terytorium, co by oznaczało, że Polska została okrojona o kilkadziesiąt hektarów, w wyniku dziwnych transakcji zawartych w czasach PRL. Oczywiście nikomu nie przyszło do głowy, że takie układy mogą zmniejszyć wielkość naszego terytorium. A te transakcje i tak są nielegalne.
W świetle prawa międzynarodowego to w ogóle dziwna sytuacja, bo przecież status eksterytorialności nie przysługuje takim nieruchomościom.
Status eksterytorialności też nie oznacza oddania części terytorium innemu państwu. To są specjalne przywileje na terenie danego państwa, dla placówki dyplomatycznej innego. Ale to nie oznacza, że Polska traci tę część terytorium. Natomiast Rosjanie poszli dalej. Oni informowali, że to jest ich terytorium, co jest sprzeczne z jakimikolwiek obyczajami, prawem i zdrowym rozsądkiem.
Jak groźne jest posiadanie takich nieruchomości przez Rosjan? Mogą oni prowadzić z nich np. działalność szpiegowską, operacyjną?
Taka działalność była prowadzona i polskie służby specjalne wielokrotnie donosiły, że na terenie tych nieruchomości zakładano spółki, które finansowały działalność szpiegowską na rzecz Rosji. Była jakaś spółka-przykrywka, dzięki której mogły działać firmy mające wpływ na polskie życie gospodarcze, polityczne czy wręcz finansujące działania wywiadowcze. Po drugie był tam bardzo silny nasłuch elektroniczny i po trzecie, najważniejsze – opisane przez Suworowa – istnienie takich nieruchomości miało cel militarny. One znajdują się tak blisko głównych obiektów dowodzenia państwem, że zanim zdążylibyśmy poderwać i zmobilizować swoje wojsko, to te obiekty byłyby już zajęte przez komandosów, którzy wyszliby z tych obiektów rosyjskich. Chodziło o to, żeby każda władza, która by próbowała podskoczyć Rosji, była terroryzowana perspektywą natychmiastowego ataku z terenu tych placówek. To był podstawowy cel. W tych nieruchomościach tworzono ogromne piwnice, gigantyczne wręcz. Na przykład w Karczewie to było kilka pięter w dół. To świadczyło o tym, że chciano tam przechowywać i sprzęt i duże ilości ludzi.
Istnieje szansa, że w niedługim czasie odzyskamy wszystkie nieruchomości?
Większość z nich już odzyskaliśmy. Nie wszystkie jeszcze, ale większość i realne jest odzyskanie wszystkich. Rosjanie zresztą nie mają prawa do tych nieruchomości, bo umowa nie została zrealizowana. Ta umowa mówiła o wzajemności, czyli w zamian za te nieruchomości, które my oddaliśmy Rosjanom, oni oddawali nam swoje w Rosji. Oni się z tego nie wywiązali.
TV republika, mg, fot. Youtube