Platforma tak rządziła w wielkich miastach, że dziś nader często wstydzi się wystawiać dotychczasowych prezydentów. Ich władze to ostatni relikt III RP, którą do lamusa odesłali młodzi wyborcy w 2015 r. Teraz czas, aby bardzo popularni w Internecie Patryk Jaki czy Małgorzata Wassermann „zmiażdżyli” samorządowy skansen postkomunizmu, tak jak „zmiażdżony” został Bronisław Komorowski, który przecież miał wygrać w pierwszej turze - pisze w najnowszym numerze "Gazety Polskiej" Piotr Lisiewicz.
Hanny Gronkiewicz-Waltz i Pawła Adamowicza z powodu afer nie można wystawić ponownie na prezydenta w Warszawie i Gdańsku – tak uznały nawet władze PO. W Łodzi prezydent Hanna Zdanowska wystartuje, mimo że ma na koncie nieprawomocny wyrok. We Wrocławiu Rafał Dutkiewicz sam zrezygnował z kandydowania. W Krakowie – w chwili, gdy piszę te słowa – PO i PSL namawiają do startu 71-letniego weterana PZPR i SLD Jacka Majchrowskiego, bo innego mocnego kandydata nie mają.
Ujazdowski kandydatem antyPiS-u
Fakt, że kandydatami PO są zarówno postkomunista Majchrowski, jak i – we Wrocławiu – Kazimierz Michał Ujazdowski, były polityk PiS (elektorat, którego głównym punktem programu jest „antyPiS”, ma głosować na „pisiora”!) wskazuje na całkowitą bezideowość tej partii, która niegdyś bywała może skuteczna (hasła w stylu „Nie róbmy polityki”), ale całkowicie przejadła się Polakom w 2015 r.
Kiedy czyta się tytuł rozmowy portalu Onet z Rafałem Trzaskowskim „Mam jaja! Będę się bił o Warszawę”, to rzecz jasna jest on odpowiedzią na wątpliwości także w samej PO (a może i u samego kandydata), czy te jaja ma. I na to, że co do jego rywala, Patryka Jakiego, takich wątpliwości brak.
Na oficjalne pojawienie się kandydatów PiS, PO zareagowała nachalnym wypytywaniem ich o… in vitro, czyli powtórką z przegranej kampanii wyborczej z 2015 r. To wszystko z punktu widzenia PO nie wygląda dobrze i budzi nadzieje obozu niepodległościowego na odbicie tej części Polski, która dotąd stanowiła bastion partyjnych wydmuszek oligarchii.
Jakie działa wytoczy w wielkich miastach totalna opozycja? Liczy na większą niż w reszcie Polski popularność „antyPiS-u”, która pozwoli wygrać jej kandydatom, jeśli nie w pierwszej, to w drugiej turze, gdy większe znaczenie będzie mieć elektorat negatywny. Także na miejski aparat urzędniczy wraz z rodzinami, który zachęcany będzie do obrony status quo. Na prywatne firmy oraz media, które obecnym układom zawdzięczają swą pozycję. Dla nich wywrócenie się układów, często trwających od dziesięcioleci, może być życiową katastrofą.
„Gówniarze” muszą odbić wielkie miasta
PiS wygra wybory do sejmików samorządowych, czyli te, których wyniki oddają sondażowe poparcie dla poszczególnych partii. Odniesie też sukces na wsi czy w mniejszych miastach kosztem słabnącego PSL-u. Natomiast o wielkie miasta musi bić się w stylu z 2015 r., gdy Andrzej Duda i Beata Szydło odnosili sukcesy w kampanii, Adam Michnik lamentował, by nie oddawać Polski gówniarzom, a prof. Janusz Czapiński wypowiadał pamiętne słowa o młodych: „Módlmy się, by jak najszybciej wyemigrowali, dzięki czemu ochronimy porządek”.
Aby wygrać, konieczna jest determinacja, wola walki, brak kompleksów oraz tkwiąca w głowie świadomość, że nawet jeśli przeciwnik jest doświadczonym samorządowym wyjadaczem, to jest to kolos na glinianych nogach. Reprezentuje formację schyłkową, której czas minął, patologię odrzucaną przez większość Polaków. Jednym słowem, podstawą skuteczności kandydatów będzie ich osobiste przekonanie, że cały program Dobrej Zmiany to coś, o co można skutecznie walczyć. Zapewne kampanijni spin doktorzy już doradzają kandydatom PiS, by nie byli zbyt radykalni, bo może to spowodować porażkę w drugiej turze. Ale przedawkowanie owych PR-owych mądrości też może szkodzić, szczególnie w wypadku kandydatów mało znanych, dla których brak wyrazistości, a co za tym idzie także rozpoznawalności, może być o wiele bardziej niebezpieczny. O sukcesie lub porażce zdecyduje więc dobór tematów, w których będą oni wyraziści…
Jaki i Wassermann jak Duda i Szydło
Podobnie jak w 2015 r., PiS postawił w dużych miastach na młodych kandydatów na prezydenta – jak wyliczono, ich średnia wieku to mniej niż 45 lat, z tym że zdecydowanie poniżej tej średniej są kandydaci na prezydentów wielu miast największych: Warszawy, Krakowa, Łodzi czy Gdańska.
Duet kandydatów na prezydenta kluczowych miast, czyli Warszawy i Krakowa, przypomina nieco duet Duda–Szydło z 2015 r. Jaki i Wassermann są bardzo popularni w Internecie, niektóre filmiki z komisji śledczych, na czele których stoją, mają setki tysięcy odsłon.
W obu wypadkach mamy do czynienia z kandydatami o wielkim potencjale w poszerzaniu swojego elektoratu niekoniecznie zaangażowanego ideologicznie, ale przeciwnego urzędniczym patologiom, korupcji, bałaganowi i obciachowi w samorządzie.
To jest droga, którą mogą pójść kandydaci PiS w Łodzi – 35-letni Waldemar Buda, Gdańsku – 29-letni Kacper Płażyński czy Lublinie – 37-letni Sylwester Tułajew. Dla nich to jest ten moment w życiu, w którym mogą podbić świat. Buda trafnie wypowiadał się o reformie wymiaru sprawiedliwości. Szansą Płażyńskiego jest m.in. kryzysowa sytuacja w gdańskiej PO, związana z woltą prezydenta Adamowicza, który jednak kandyduje, ale i z pomysłami, by jego kontrkandydatem był Jarosław Wałęsa. Wyrazistości nie brakuje kandydatowi PiS w Toruniu, 39-letniemu Zbigniewowi Rasielewskiemu, z tym że jego sytuacja jest inna, bo jest on wiceprezydentem miasta.
WIĘCEJ W NAJNOWSZYM NUMERZE "GAZETY POLSKIEJ"