Premier umywa ręce od nieprawidłowości wyborczych. „Wątpliwości nie było aż tak dużo”
Premier Ewa Kopacz uważa, że od kontroli wyborów są mężowie zaufania, a nie premier. – Nie chciałby pan żyć w kraju, w którym premier rządu będzie podważał, kwestionował albo wydawał polecenia Państwowej Komisji Wyborczej – mówiła szefowa rządu, odpowiadając na pytania dziennikarzy.
Kopacz była pytana podczas wtorkowej konferencji, czy podejmie interwencję w związku z nierównomiernym rozkładem głosów nieważnych w poszczególnych okręgach, co wynika z publikowanych przez PKW danych z ubiegłorocznych wyborów samorządowych.
– Nie chciałby pan żyć w kraju, w którym premier rządu będzie podważał, kwestionował albo wydawał polecenia Państwowej Komisji Wyborczej podczas kolejnych wyborów. Od tego są odpowiednie instytucje – odpowiedziała Kopacz.
Według premier jest do tego uprawniony mąż zaufania, który ma prawo obserwować wszystko to, co się dzieje w lokalu wyborczym i ma obowiązek odnotowania w protokole swoich uwag i wątpliwości po zakończeniu liczenia głosów.
– Z tego co wiem, tych uwag i wątpliwości w protokołach końcowych - nawet jeśli w tej chwili mówi się dużo o tych głosach nieważnych - proporcjonalnie nie było aż tak dużo – podkreśliła szefowa rządu. Sprecyzowała, że ma na myśli uwagi zgłaszane do protokołów przez osoby do tego upoważnione jako obserwatorzy.
Zdaniem Kopacz w roku wyborczym nie powinno się tej kwestii "ugrywać politycznie", można jednak budować zaufanie do PKW oraz samych wyborów i "dobrze przygotować" członków komisji wyborczych i mężów zaufania.
Zaniepokojeni naukowcy
We wtorek w "Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł profesorów Jacka Czaputowicza, Antoniego Dudka i Antoniego Kamińskiego. Naukowcy piszą, że w ogłoszonych rezultatach wyborów samorządowych najbardziej niepokojący jest nie tyle wysoki odsetek głosów nieważnych, co ich nieregularny rozkład. "Dla przykładu różnica między województwem podlaskim a wielkopolskim pod względem liczby głosów nieważnych wynosi aż 8 proc." – napisali naukowcy.
Podkreślili, że analiza wyborów na poziomie okręgów prowokuje do jeszcze bardziej niepokojących pytań. "Okazuje się, że w wielu rejonach liczba głosów nieważnych przekroczyła liczbę głosów ważnych. Dla przykładu w okręgu nr 5 w gminie Osieczna w wyborach do sejmiku oddano 320 głosów ważnych, a głosów nieważnych aż 406. Kandydaci PSL zdobyli tam 35 proc. Z kolei w gminie Poniec aż w czterech na pięć okręgów liczba głosów nieważnych przekroczyła 50 proc." – napisali.
Dodali, że "zdumiewające" wydają się różnice w liczbie głosów nieważnych odnotowanych przez komisje w sąsiadujących ze sobą obwodach.
"Problem, jaki ma młoda polska demokracja z ubiegłorocznymi wyborami samorządowymi, wymaga podjęcia działań o charakterze nadzwyczajnym. Władze RP powinny rozważyć nie tylko powołanie interdyscyplinarnego zespołu naukowców, który zająłby się szczegółowym zbadaniem wyników wyborów, ale także uniemożliwić niszczenie zachowanych kart do głosowania i przyjąć ustawę o ich ponownym przeliczeniu" – podkreślili.
Z opublikowanych przez PKW statystyk wynika, że w ubiegłorocznych wyborach do sejmików wojewódzkich oddano 17,47 proc. nieważnych głosów.
Po ogłoszeniu wyników wyborów zwracano uwagę na wysoki odsetek głosów nieważnych oddanych w wyborach do sejmików. Zwracano uwagę, że w protokołach z wyborów nie określa się, z jakiego powodu głos został uznany za nieważny (niezagłosowanie na żadnego kandydata lub na więcej niż jednego). Ma się to zmienić - wprowadzenie klasyfikacji głosów nieważnych zakłada m.in. prezydencki projekt nowelizacji Kodeksu wyborczego, nad którym pracuje Sejm.
W wyborach do sejmików w 2010 roku odsetek głosów nieważnych wyniósł 12,06 proc.