Jeśli kierownictwo MON pozostanie przy swoim stanowisku i tegoroczny apel poległych odbędzie się bez asysty wojskowej, będą to wyjątkowo smutne uroczystości rocznicowe. Mówiąc wprost – będzie to hańba. A Prawo i Sprawiedliwość, które dzięki Lechowi Kaczyńskiemu stało się symbolem organizacji godnych obchodów – przegra to powstanie zarówno moralnie, jak i politycznie, bo obrońcą woli kombatantów zostanie stołeczny ratusz z Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele.
Powstanie Warszawskie długo czekało na godne upamiętnienie. Zdecydowanie za długo. Nieocenioną rolę w zakresie przywrócenia należnego Powstańcom miejsca w historii odegrał Lech Kaczyński, który jeszcze jako prezydent Warszawy zdecydował o budowie Muzeum Powstania Warszawskiego – miejsca będącego swoistym pomnikiem tego heroicznego czynu. To głównie dzięki niemu, Prawo i Sprawiedliwość stało się siłą polityczną kojarzoną z organizacją godnych obchodów rocznicowych. Co roku, politycy tej partii spotykali się z ogromną falą wdzięczności wyrażaną przez owacje na niemal wszystkich uroczystościach związanych z 1 sierpnia.
Dziś jesteśmy świadkami czegoś niezwykle przykrego i w pewnym sensie irracjonalnego – Prawo i Sprawiedliwość i Powstańców podzielił „apel smoleński”. I właśnie w cieniu tego podziału odbywają się przygotowania do tegorocznych uroczystości.
Wszystko za sprawą decyzji szefa MON, który postanowił, że ofiary tragedii z 10 kwietnia 2010 r. mają być przywoływane w każdym apelu pamięci z udziałem wojska. Decyzja ta spotkała się ze sprzeciwem licznych związków kombatanckich, które wyraziły wolę, aby treść apelu podczas uroczystości rocznicowych Powstania Warszawskiego pozostała niezmienna w stosunku do lat poprzednich. Krytyczne opinie dotyczące łączenia pamięci o tragedii smoleńskiej z pamięcią o Powstaniu Warszawskim pojawiły się zarówno wśród internautów deklarujących poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, jak i prawicowych publicystów. Wśród tych ostatnich warto wymienić takie nazwiska jak Bronisław Wildstein czy Wojciech Wybranowski. Zwrócili oni uwagę, że tego rodzaju decyzjami, PiS robi ogromną krzywdę ofiarom katastrofy smoleńskiej, a nadgorliwość w dążeniu do ich upamiętnienia "przy każdej możliwiej i niemożliwej okazji" może doprowadzić do ośmieszenia tragedii. Publicyści przedstawiający takie stanowisko spotkali się z ostrą reakcją posłanki PiS Joanny Lichockiej, która określając ich mianem „durniów”, stwierdziła że „klepią oni propagandę GW i TVN (czyli PO)”.
Problem tkwi jednak w tym, że politycy Prawa i Sprawiedliwości jakby nie zdają sobie sprawy, że główną pożywkę dla wyżej wymienionych mediów dają oni sami, bo konflikt w który się uwikłali nie może przynieść żadnych korzyści. Gdyby nie wykazali się nadgorliwością zmierzającą do połączenia pamięci o tragedii smoleńskiej i Powstaniu Warszawskim, nie byłoby sprawy. Zarówno Powstańcy, którzy sami podkreślają, że konflikt ten kosztuje ich dużo zdrowia i nerwów, jak i zwykli obywatele, nie byliby zmuszeni do wyrażenia ogromnie przykrego i przez nikogo niechcianego sprzeciwu wobec uczczenia tragicznie zmarłych przedstawicieli polskiej elity. Bo to, czego jeszcze zdają się nie rozumieć niektórzy politycy, to fakt, że nikt nie sprzeciwia się oddaniu im hołdu w ogóle, ale w konkretnym miejscu i podczas bardzo konkretnych uroczystości. To sprzeciw wobec niezrozumiałego mieszania porządków.
10 kwietnia tego roku tragedia smoleńska doczekała się pierwszego godnego upamiętnienia, na co rodziny ofiar i miliony obywateli czekały 6 lat. Jest to oczywista i niekwestionowana zasługa Prawa i Sprawiedliwości. Niech więc partia ta pozwoli, aby i 72. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego odbyła się zgodnie z wolą jego uczestników, których każdego roku jest wśród nas coraz mniej. Jeśli na uroczystościach rocznicowych zabraknie asysty wojskowej, będziemy świadkami hańby. A Prawo i Sprawiedliwość, które nie wsłucha się w głosy kombatantów, przegra to „powstanie”, bo obrońcą ich woli stanie się stołeczny urząd miasta z Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele, co po części już ma miejsce.