– To najtrudniejsze błądzenie – takie, w którym Bogu nie dajemy cienia szansy, bo po prostu jesteśmy całkowicie wyjałowieni i wydaje nam się, że już nigdy na naszym życiowym niebie nie pojawi się słońce. Żadne słowa i argumenty wówczas nie pomogą. Pomóc mogą tylko czyny.
*
Błądzenie rzecz ludzka. Błądzimy zuchwale albo biernie i milcząco, kluczymy, szukamy – mniej lub bardziej świadomie. Czasami to błądzenie jest jak kamyk w bucie – uwiera. Innym razem w ogóle go nie zauważamy – po prostu płyniemy z nurtem bez większej refleksji.
Bywa, że błądzimy, bo zapętliło nam się życie. Każdego dnia gonią nas pytania o sens, o wiarę, o Boga i jego wszechmoc, która w obliczu tego, co nas spotyka, wydaje się wątpliwa. Zasklepieni w cierpieniu zamykamy się na bodźce zewnętrzne, kamieniejemy i chociaż czasami chcemy, nie potrafimy obudzić w sobie żadnych uczuć.
To najtrudniejsze błądzenie – takie, w którym Bogu nie dajemy cienia szansy, bo po prostu jesteśmy całkowicie wyjałowieni i wydaje nam się, że już nigdy na naszym życiowym niebie nie pojawi się słońce. Żadne słowa i argumenty wówczas nie pomogą. Pomóc mogą tylko czyny.
Jestem zwolenniczką teorii, że na wszystkie smutki i zakręty życiowe najlepsza jest praca – coś, co zaabsorbuje nasz umysł i zmęczy ciało. Gdy błądzimy – chyba jest podobnie. Ale mam tu na myśli pracę wyjątkową – która porządkuje życiowe priorytety i wskazuje konkretne wartości. Chodzi mi o wolontariat.
Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej, i dzień pomsty naszego Boga; aby pocieszać wszystkich zasmuconych.
Myślałam o tym ostatnio, ponieważ zostałam zaproszona na sympozjum pod tytułem „Oblicza wolontariatu" i dowiedziałam się, jak wszechstronnie można się udzielać na rzecz innych. Podczas imprezy wypowiadali się wolontariusze i ci, którzy ich potrzebują. Opowiadali różne historie, podawali przykłady, ale we wszystkich wypowiedziach przewijało się jedno – jak wiele wolontariat daje tym, którzy się w niego angażują, ile przynosi owoców, jakim jest świetnym podłożem do powstawania przyjaźni i do duchowego wzrastania. Praca na rzecz innych rozwija nas, poszerza horyzonty i pozwala zmienić perspektywę. Jest wielkim darem dla każdego, kto ją wykonuje.
Czy o tym pamiętamy? A może – czy chcemy pamiętać? Czy mamy odwagę, by dać z siebie chociaż kawałek dla tych, którzy potrzebują wsparcia i opieki?
Jesteśmy powołani, by nieść dobrą nowinę – do ośrodków pomocy społecznej, do świetlic terapeutycznych, do hospicjów – wszędzie tam, gdzie potrzeba podwójnej dawki nadziei, ale też rąk do pracy. Często jest to praca trudna, w której trzeba przełamywać wiele własnych lęków i obaw, w której człowiek spotyka się z człowiekiem w pełnym jego wymiarze (czasami także fizycznym).
Mamy za zadanie pocieszać zasmuconych – bezdomnych, samotnych, opuszczonych, nieuleczalnie chorych, bezradnych wobec tego, co doświadczają. Trzymać za rękę, poprawiać poduszkę, umyć głowę, założyć ciepłe skarpetki – po prostu być. Solidnie, systematycznie, nawet jeśli miałoby to być raz w miesiącu.
Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie!
A najlepiej, najpiękniej i najbardziej efektywnie można modlić się czynami. Dlatego jeśli błądzisz – pomagaj innym i wśród potrzebujących szukaj odpowiedzi na twoje pytania. To w drugim człowieku najpełniej ukazuje się Boża miłość. Na pewno ją znajdziesz.